Quantcast
Channel: Joanka-z - blog o szyciu
Viewing all 190 articles
Browse latest View live

Zabawka dla maluszka - pluszowa grzechotka

$
0
0
Ciotko Joanno do boju! Ok, ale czymże wojować? Jak skutecznie wtargnąć w świat blisko 5-miesięcznego dziecka?


Do tej pory nie miałam zbyt bliskiej styczności z maluszkami i próba wymyślenia czegoś, co będzie cieszyć i szkraba i oko rodziców, wciąż leży w sferze wyzwań. Szyłam już zabawki sensoryczne, kostki, ptaszki i w tym kierunku od razu pognały moje myśli. Nie chciałam uszyć prostej kwadratowej matki (w sensie małej maty) z wszytymi wstążeczkami - w znanym mi świecie akcesoriów dziecięcych wydają mi się już wszędzie dostępnym i obowiązkowym osprzętem. A jakby tak... po prostu USZYĆ grzechotkę? Na stronie Szczecin Szyje znalazłam ciekawą bazę tutoriali. Jako, że mała Małgosia jest Gdynianką postanowiłam sięgnąć po rybkę ;) Nie byłabym sobą gdybym nie dodała czegoś od siebie - w tym wypadku jest to pojemniczek z grochem, który skrzętnie ukryłam w napchanej białym puchem zabawce.   


I na koniec malowane oczko zamiast kuszącego ząbki guzika.

 

Na szczęście wśród znajomych rodzi się coraz więcej dzieciaczków, więc pewnie szybko nabiorę wprawy w wymyślaniu nowych prezentów - zabawek. Oby! Bo prędzej osiwieję, niż sama doczekam się własnego potomstwa! A może mi podpowiecie - jakie ręcznie wykonane prezenty się sprawdzają? Od Waszych podpowiedzi może zależeć wiele uśmiechów ;)

Joanka

Wakacje życia

$
0
0
Przygotowania do ślubu rozciągnęliśmy w nieskończoność, sam ślub też. Po tym przyszedł czas, aby w jeden dzień się spakować i wyruszyć w nieznane, bez planu. Życzę każdemu takiej podróży poślubnej!


W skrócie: po zeszłorocznych, górskich doświadczeniach (dla ciekawych: klik) po raz kolejny postawiliśmy na podróż bez większych konkretów - wiedzieliśmy, że to będzie dla nas najlepsze. Jeszcze przed planowaniem ślubu, w lutym, kupiliśmy bilety na festiwal Samsara pod Budapesztem – po ustaleniu daty zaślubin wiedzieliśmy, że to będzie ciekawa podróż poślubna ;) Mieliśmy dwa punkty zaczepienia: dotrzeć na czas na festiwal i marzenie, aby dotrzeć do Włoch. W rezultacie na skutek złych obliczeń wylądowaliśmy szczęśliwie na Węgrzech dzień wcześniej, do Włoch też dojechaliśmy. Mnie marzyła się Rawenna, Pawłowi - zgłębienie włoskiej kuchni. Poruszaliśmy się stopem, pociągami i blablacarami. W każdym miejscu chcieliśmy pobyć na tyle, aby wyczuć klimat - nie zależało nam na odhaczaniu punktów na mapie tylko zachłyśnięciu się smakiem, zapachem i krajobrazem. Schodziliśmy Budapeszt, kąpaliśmy się w Balatonie, dotarliśmy na Samsarę (5 dni wylegiwania się w hamakach na zmianę z jogą przy psytransowej muzyce, ach!). Stamtąd razem z nowo poznaną parą - Ingrid i Krisem -  wyruszyliśmy do Wiednia. Potem Tyrol - obie stolice: Innsbruck i Bolzano. I dalej już tylko Włochy: Werona, Bolonia, Rawenna, Wenecja i Udine, skąd po blisko 3 tyg. podróży postanowiliśmy wrócić do domu, zahaczając jeszcze raz o Wiedeń (gdzie sprzed nosa uciekł nam pociąg jadący bezpośrednio do Gdyni).

Festiwal Samsara - Siofok-Toreki
Widok z namiotu!
Balaton
Budapeszt
Belweder wiedeński
Opera - jedno z małych marzeń Pawła odkąd dostał płytę Tosca - "Opera" ;)
Innsbruck o świcie
 
Alpy
Werona
Tak wygląda wyjście z dworca kolejowego w Wenecji (budynek z prawej)

Rawenna od czasów studiów była na pierwszym miejscu na mojej liście marzeń - wylądowaliśmy w niej... w dniu moich urodzin! To, jak wyglądają mozaiki nie da się opisać i żadne zdjęcie, jakie widziałam, nie oddaje ich kolorów! Najpiękniejszy prezent, jaki dostałam. Równie mocno cieszyłam się jak po wyjeździe z Wenecji z prawie pustym portfelem odkryłam, że mogę wypłacić swoją kartą pieniądze z bankomatu :P Nie liczcie na kantory we Włoszech! 


To była pierwsza tego typu podróż za granicę. Co nas przerastało? Bywało tak, że lądowaliśmy w totalnie obcym miejscu w nocy, bez opcji zameldowania się w hostelu i bez wody przy prawie 40 st. upale (tak, w nocy). Mieliśmy zbyt mocno napakowane plecaki ("Weź wełnianą czapkę - zobaczysz jeszcze Ci to życie uratuje!"), byliśmy przygotowani na każdą pogodę, a trafiliśmy na najbardziej upalne tygodnie lata. Bywało ciężko, ale wszystko ostatecznie obracało się nam na dobre. Raz Paweł kupując zimną wodę dostał za darmo dwa piwa, a ja w dniu urodzin dostałam super zniżkę na pokój + śniadanie (włoskie, na słodko - najlepiej!). Non stop spotykaliśmy dobrych i wesołych ludzi - tu królują Włosi i np. przejazd autem ze śpiewakiem operowym czy 2-godzinna gawęda, snuta przez przemiłego tyrolskiego przewodnika, który wziął nas na stopa. Nigdy też nie zapomnimy wspomnianych wcześniej Inrid i Krisa, którzy uparli się, by w ramach prezentu ślubnego zabrać nas do restauracji i koniecznie postawić wiedeńskie sznycle. Ponadto zorganizowali nam i zarezerwowali nocleg, odwieźli na stację metra i paluchem pokazali na automacie jak kupić bilety.

Jak spaliśmy? W miastach w hostelach - na miejscu szukaliśmy informacji turystycznych (na padające telefony często nie mieliśmy co liczyć), poza miastem - namiot. Czasem wychodziliśmy na przedmieścia i tam się rozbijaliśmy. Np. w Innsbrucku - rozbilismy się na obrzeżach, w górach i przeżyliśmy najgorszą i zarazem najpiękniejszą burzę - pioruny waliły jeden po drugim w Alpy, sosny gięły się do ziemi, deszcz lał jak z wiadra bite 3 godziny. A my akurat... przed chwilą rozbiliśmy namiot przy cmentarzu w lesie ^^. 

Siofok - Toreki
 
Innsbruck
Co nas zdziwiło?
To, że w Wenecji nie śmierdzi - przeciwnie: pachnie morzem (chyba, że zapuścisz się w spocony tłum sunący pielgrzymką na plac św. Marka lub w opuszczone, zasikane uliczki). Ponadto nie miałam pojęcia, że turystyczna część Wenecji jest po prostu wyspą! Werona - to nie jest małe zapyziałe miasteczko żyjące opowieścią o Romeo i Julii! ;) Dodatkowo ciekawostka: w całej północnej, tyrolskiej części Włoch czasem lepiej dogadasz się po niemiecku niż po włosku! Mało tego, nie raz spotkaliśmy się z tym, że dla Włochów i Niemców są inne ceny w menu - dobrze, że mówię po niemiecku, zaoszczędziliśmy parę gorszy ;) 

Siofok - Toreki (nasz prywatny wkręt: robimy zdjęcia śniadań) 
Werona
Wiedeń
Rawenna

Mimo zbyt ciężkich plecaków nie było opcji - dotargaliśmy do domu jeszcze butlę oliwy, mąkę na makaron i dwa opakowania makaronów
Po powrocie wybraliśmy się jeszcze na festiwal przypominający Samsarę - Dharma w Kożyczkowie. Po niej prawie co tydzień uciekaliśmy na Kaszuby i nawet się nie spostrzegliśmy jak razem z Pawła urodzinami przywitaliśmy jesień, zapach liści, jabłek, śliwek i kolory jarzębiny.
Okolice Słupska
Niesiołowice, Oliwa
Festiwal Dharma - Kożyczkowo

Zwykle o tej porze zawsze wyjeżdżałam na wakacje - lipiec i sierpień zasuwałam w pracy, aby łapiąc się na niezbyt upalną pogodę odpocząć gdzieś z dala od turystycznego motłochu. Teraz - mimo wyjazdu w największy upał i przebywania między hordą turystów mogę śmiało powiedzieć, że jestem po najlepszych wakacjach życia, spędzonych prawdziwie, sycie i w najlepszym Towarzystwie. Już mamy plany na kolejne przygody, ale rowerowe. Z nimi musimy jednak poczekać już do wiosny. Takie małżeńskie plany :)

Cieszę się, że dobrnęliście do końca - mam nadzieję, że udało mi się oddać choć trochę klimat wyprawy i zachęcić do podróży w nieznane, bo jak widać mogą i zaskoczyć i przybliżyć marzenia. Jeśli jesteście ciekawi szczegółowych wrażeń - pytajcie w komentarzach - opowiem. Jestem gadułą, nie chciałabym pisać w ramach posta książki.  

A jak Wasze wakacje i jesienne nastawienie? :)
Joanka 

Ciekawostka

$
0
0
Wiecie, że kierunek obrotu szpulki w bębenku ma znaczenie? Nie należy jej wkładać "ot tak" - podczas wyciągania nici powinna obracać się zgodnie lub przeciwnie do ruchu wskazówek zegara (w przypadku chwytaczy rotacyjnych) - zerknijcie koniecznie na instrukcję. To, jak umieścimy szpulkę wpływa na odpowiednie naprężenie nici i nie nadwyręża maszyny - dbajmy o nasz kochany sprzęt! :) Być może to jest błahostka, ale uważam, że warto mówić nawet o najprostszych sprawach. Tym bardziej, że znam osoby, dla których wiadomość o potrzebie czyszczenia maszyny była odkryciem Ameryki ;)


Ja do niedawna nie wiedziałam - mam nadzieję, że wskazówka okaże się pomocna!

Joanka

DIY: organizer z puszki

$
0
0
Kolejna dawka czegoś z niczego! Nadchodzący czas przygotowań do roku akademickiego zawsze skłaniał mnie do porządków na biurku ;) Zobaczcie jak w prosty sposób, bez wydawania pieniędzy, można przygotować sobie ciekawe organizery-kubki na długopisy, kredki, mazaki, pędzle i inne podręczne przedmioty. Bazą będą zwykle wyrzucane przez nas... puszki!

Czego potrzebujemy?
- puszki: po konserwach, kukurydzy, rybach, owocach, kocim lub psim jedzeniu (wyparzcie dobrze ;) ) - nadaje się każda! 
- sznurki, sznurówki, niepotrzebne resztki wstążek, mulina, kordonki, włóczka, resztki tkanin, tasiemek - wykorzystajcie twórczo resztki, jakie macie. 
- taśma dwustronna
- chwila relaksu dla siebie :)

Oczyśćmy puszkę z etykiety i naklejmy paski taśmy dwustronnej w miejscu, które chcemy ozdobić. Nie musicie zaklejać całej powierzchni, ale zróbcie to na tyle gęsto, aby nitka nie ślizgała się Wam po puszce. Początek sznurka przyklejamy do taśmy i owijamy, owijamy, owijamy. Skończmy tak, gdzie kończy się taśma dwustronna - przyklejmy do niej końcówkę sznurka. Gotowe!


Możemy też wykorzystać materiał. Ja przycięłam swój tak, aby miał wysokość puszki i był szerszy niż jej obwód. Górę i dół podwinęłam, podszyłam. Jeden bok przykleiłam za pomocą taśmy dwustronnej, otuliłam materiałem puszkę i przyszyłam drugi bok. Tak naprawdę materiał też możecie przykleić na taśmę dwustronną, o ile jest mocna :) 


Jak Wam się podoba taki recykling? Ja osobiście uwielbiam surowe materiały i mam w pracowni sporo prostych, wyczyszczonych metalowych puszek poowijanych grubą, lnianą nicią.


A zobaczcie w czym trzymam szpulki do maszyny - w puszce po szprotkach! Polecam :)


Być może organizery zainspirują Was do wzięcia udziału w trwającym na Pomorze Craftuje wyzwaniu "Witaj szkoło" - zachęcam :)
Joanka

Zabawka edukacyjna - kostka sensoryczna

$
0
0
Przy takiej kostce można poczuć się dzieckiem!


Szycie zabawek sensorycznych jest absolutnie odprężające! Na co dzień jestem osobą chaotyczną ze zbombardowanym myślami łbem, ale jak tylko siadam przy maszynie to się wyłączam. Często porównuję to do wnętrza bańki - można do mnie mówić, wołać, krzyczeć, można nawet tańczyć - ja nie słyszę i nie widzę, robię swoje. W sumie porównanie do posiadającego własny napęd podwodnego, batyskafu też jest w moim przypadku OK. Planując szycie zabawki w momencie, kiedy nie dane mi jeszcze było zostać Mamą, próbuję porządnie wejść w inny sposób rozumowania świata i trafiam na fantastyczny bezkres "fajności"! Tworząc ścianki kostki zastanawiam się co bym ugryzła, gdzie włożyła paluszki, co bym ciągnęła, a gdzie musiałabym kombinować, aby coś mi nagle wyskoczyło lub zahałasowało. Gdzie umieścić coś miękkiego, pluszowego, śliskiego - a może ma szeleścić albo mieć w środku groch? Do tego żywe kolory! Tyle opcji! Można stworzyć całą historię, a sama zabawka sprawia równie dużo hecy dziecku jak i... rodzicom! Szycie każdej takiej zabawki jest przygodą - tym bardziej, że każda jest inna. Ta kostka została uszyta dla córeczki Asi z bloga J. Dark handmade. Miejmy nadzieję, że posłuży na długo, również kolejnym dzieciaczkom! :)


Poprzednie kostki możecie zobaczyć tutaj:
Chłopięca kostka dla Igora - klik oraz zwierzęca kostka dla małej Janki - klik.

Pozdrowienia,
Joanka

Tą nerką Was zaskoczę.

$
0
0
Wygląda jak zwykła "Zielarka" dostępna w sprzedaży, ale taka nie jest. Co w niej jest innego? Otóż jest to nerka... dla Diabetyczki.



Nerka została w pełni przystosowana do noszenia pompy insulinowej. Zadanie było dla mnie trudne, ponieważ nie mam wśród znajomych cukrzyków i nie miałam nigdy styczności z takim sprzętem - każdy szczegół był więc w pełni przemyślany i konsultowany z Olgą, która postanowiła sprawić z moją pomocą prezent Przyjaciółce. 

Główna komora nerki wyposażona została w kieszeń, dostępną od góry na rzepy - to w niej Przyjaciółka Olgi nosi teraz pompę. Tył ścianki tej kieszeni (i jednocześnie tył nerki) musiał posiadać miękkie, wyścielone od wewnątrz materiałem miejsca na dreny. Otwory zabezpieczyłam od zewnątrz listwą z ekoskóry, podszytą miękką bawełną - nic nie może uszkodzić kabli! Kieszeń na zamek została ukryta w przedniej ściance głównej komory nerki. Tak ją tak ukryłam, że nawet jej nie widać na zdjęciach! 

Tylna ścianka wewnętrznej komory i widoczne wewnętrzne wejścia na kabelki
Po zszyciu:

Teraz przyjaciółka Olgi może nosić bezpiecznie pompę, wiedząc, że jej nie wypadnie, nie odczepi się od paska lub nie uszkodzi czy zamoczy. Przy okazji może mieć przy sobie inne podręczne rzeczy.

Co Wy na to? Jeśli wśród Was są diabetycy - z chęcią poznam Waszą opinię!
Joanka

Joanka w pigułce - wywiad z Qrkoko!

$
0
0
Oto ja i moja historia blogowo-firmowa historia zamknięta w 20 min.

Nigdy nie nadawałam się na konferansjera, więc dziwnie mi zapraszać na filmowy wywiad w ogóle, a co dopiero na taki przeprowadzony ze mną. I do tego taki, w którym obnażam swój chaos i nieskoordynowaną mimikę! Zacznę inaczej: znacie cykl Craft Break, prowadzony przez białostocką bloggerkę Qrkoko? Jeśli nie - nadróbcie prędko zaległości! Zapraszam na stronę Agaty i jej inspirujący cykl rozmów z rękodzielnikami, gdzie od dziś... znajdziecie i mnie.

Sięgnijcie po orzeszki, kakao, ciepłą herbatę, ciastka. Zapraszam na spotkanie ze mną w poniższym filmiku! Przeczytajcie też koniecznie TEN ARTYKUŁ - bez Was nie byłoby mnie taką, jaką jestem. Zobaczycie jak wiele dzięki Wam wszystkim  mam powodów do uśmiechu:)


Mam kilka wniosków:
- albo mi przepaliło styki z tremy lub z podniecenia - nie ma innego wytłumaczenia, żeby zapomnieć o tym, że pracowałabym z Williamem Morrisem (gdyby żył)!
- muszę przefarbować się znów na rudo
- powinnam sobie nagrać mój śmiech i puszczać jak będzie mi smutno.

A Wy? :)
Joanka

Zabierz ręce rękodzielnikowi to się popłacze

$
0
0
Jechałam w zeszły piątek do pracowni na rowerze - w głowie milion babskich myśli, poplątanych jak spaghetti: jutro targi, muszę dokończyć szyć kilkanaście rzeczy, podrukować w drukarni porządne kartki, przygotować wszystkie gadżety i spakować meble. Jadąc bałam się, jak zwykle, że się nie wyrobię na czas. I bach! Wywrotka na rowerze na bark i głowę, pęknięty lewy obojczyk. W ten oto sposób dowiedziałam się, że przez najbliższy miesiąc nie będę robić NIC.

Świat się nie zawalił. Okazało się, że kartki można wydrukować w domu, że Paweł ogarnie meble sam, a to, że wezmę o 5 nerek mniej będzie oznaczać tylko mniejszy ciężar do noszenia. Na targi i tak poszliśmy, niedzielę przeleżałam nie mogąc się ruszać, poniedziałek spędziłam w szpitalu i na dłuugim spacerze. Uznałam, że nie dam się - wycisnę ten czas na tyle na ile pozwoli mi moja mniej przydatna w życiu prawa ręka. Dziś, po kilku dniach weszłam do pracowni. Nie mogłam nic porządnie uszyć, wziąć w ręce materiału czy nawet uciąć nitki. Usiadłam, pękłam i się po prostu popłakałam.

To że jestem pracoholiczką, to wiem. Wiem, że zbyt wiele czasu, myśli i uczuć poświęcam szyciu. Wiem też, jestem perfekcjonistką, ale co z tego, skoro naprawdę uwielbiam to, co robię? Wiem o sobie dużo rzeczy i części z nich naprawdę nie chciałabym zmieniać, bo naprawdę lubię swoja pracę. Mąż i rodzina cieszy się, że coś zmusiło mnie do tego, żeby usiąść w końcu na tyłku, poczytać książki i pooddychać jeszcze mocniej otaczającym nasze mieszanie lasem. Jakoś sobie wytłumaczyłam to, że nie będę mogła szyć, a tym samym zarabiać i utrzymać się/nas prawdopodobnie aż do Świąt. Mało tego, od ZUSu nie dostanę ani złotówki, bo zbyt krótko jestem na wyższych składkach.

Musiałam to wylać. Nie po to, by usłyszeć "ale z Ciebie biedulka" - nie, takie słowa nic nie zmienią i nie z takim zamiarem usiadłam, by napisać ten post. Nie wiem czy nie odbierzecie mnie może po nim jako biadolącą nad sobą sierotę, ale uświadomiłam sobie, że poza rodziną i przyjaciółmi, rękodzieło jest tak naprawdę wszystkim co mam. W gruncie rzeczy to jest naprawdę optymistyczna myśl :) Życzę każdemu rękodzielnikowi, by tak wiele zależało od jego pasji.  Często cieszyłam się, że wszystko co udało mi się wypracować - wypracowałam sama, własnymi rękami, bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Chciałabym aby tak zostało i szło dalej, ale muszę się na chwilę zatrzymać i zdać się na ręce Pawła - teraz on szyje za mnie pod moim okiem. 


Człowiek od razu docenia co ma, kiedy nagle coś zmusi go do spojrzenia z dystansu. Jak dziwnie patrzy mi się teraz na zdjęcia, które jakiś czas temu robiła nam Agata w ramach sesji promocyjnej szytych przez nas pokrowców na maty do jogi (więcej zdjęć - klik).

fot. Nemessos
Siedzę sobie owinięta w łóżku polarem Pawła, on z kolei pichci w kuchni. Sączę herbatę patrząc w las za oknem. Próbuję sobie przypomnieć kiedy tak ostatnio było i miałam na to czas. 

Joanka 

Mąż mi uszył!

$
0
0
Złamany obojczyk pozwala na blogowanie w wersji lux: Mąż uszyje, Mąż zrobi zdjęcia, opatuli głowę, a potem się uśmiechnie i przytuli. Jestem szczęściarą :) 

 

Komin z kapturem jest uszyty z dwóch warstw dresowej bawełny. Jest cieplutki i idealny dla takiego zmarzlucha jak ja! I do tego te piękne lisy! Tak, teraz mam stanowczo lisią manię! Jak tu w sumie nie mieć? ;)

Joanka

Leśne, uszate kominy z kapturami

$
0
0
Pogoda nie rozpieszcza, ale wyszliśmy na przeciw chłopom i wiatrom! W ostatnim poście zaprezentowałam Wam lisi opatulacz na głowę, jaki uszył dla mnie mój mąż Paweł - zerknijcie jakie jeszcze ciepluśkie kapturo-kominy umieściliśmy jakiś czas temu w sklepie - KILK! To, że mam ostatnio lisią manię można łatwo zaobserwować - postanowiłam wyżyć się na polu zwierzęcym i obok przeważającej u mnie dotąd flory zagościło trochę zwierząt :)  


Do każdego komina przygotowaliśmy również zestaw pasujących miękkich dresowych mitenek idealnie przedłużających bluzy lub kurtki, by dogrzać dłonie. 


Pogoda nie rozpieszcza, ale my się nie dajemy i próbujemy rozpieścić Was :)
Złamany obojczyk daje się nadal we znaki, ale ja się nie łamię!
Joanka

Książeczka sensoryczna

$
0
0
O nie, to jest chyba TA pora! Rozglądam się za zabawkami, zachwycają mnie dziecięce pokoiki, coraz częściej łapię się na myśli "tak, z Pawła będzie fantastyczny ojciec". Remontując nowe mieszkanie myślę jak to tu będzie jak będzie Dzidzia. Śnią mi się moje porody i to różnych wariantach! Myśli tych nie rozgania nawet to, co szyję. Mając jeszcze sprawną rękę uszyłam jakiś czas temu książeczkę sensoryczną. Już wiem, że swojemu dziecku też taką uszyję!


Kostki edukacyjne wyewoluowały w formę bardziej płaską i powstała taka oto książeczka, uszyta z myślą o nowo rodzącym się chłopcu. Ma osiem stron. Książeczkę szyłam "po godzinach" przez około 2 tygodnie. Niektóre z elementów mają wszytą szeleszczącą folię, lub są wypełnione grochem lub fasolą. Wykonanie każdej ze stron było pracochłonne, ale musicie przyznać, że efekt jest wart tego czasu, a książeczka powinna posłużyć na lata :)


Co Wy na to? Boję się, że jak już zajdę w ciążę to Was tak zaleję postami, że nie będziecie chcieli u zaglądać!
Joanka

Rękodzielniku, czy warto założyć własną firmę?

$
0
0
Otrzymuję od Was pytania: czy warto zakładać działalność? Jak to wygląda w praktyce? Czy dam radę utrzymać się na rynku? Czy rękodzieło jako biznes ma sens? Ogromna chęć, aby napisać ten post przyszła na mnie we wrześniu, kiedy weszłam na wysoki ZUS, ale postanowiłam poczekać, aby nie narzekać na zapas, bo tak w Polsce "trzeba". Z kolei przy okazji Święta Niepodległości zalała mnie masa internetowego gruzu: czy warto działać w Polsce, czy hasło "made in Poland" napawa dumą? Jak to jest wygląda z mojego punktu widzenia?




Zakładając firmę myślałam, że będę sobie tylko po prostu szyć, mając z tego dodatkowe źródło utrzymania - o ja naiwna! To, z czym musiałam się zmierzyć najbardziej to fakt, że muszę poświęcać dużo czasu na rzeczy, którymi się dotąd nie zajmowałam. Startując nie miałam świadomości, że będę musiała zacząć być księgową, własnym fotografem, człowiekiem od ogarnięcia marketingu, strony internetowej, galerii internetowych i profilów społecznościowych. Ciężko mi było zorganizować na to wszystko czas (co dało się odczuć w blogowym przestoju), ale wierzcie mi, że nie miało sensu biadolenie nad ilością obcych dotąd obowiązków – warto było potraktować to jako nową przygodę i sposobność do osobistego rozwoju, serio :) Ja jako uparciuch uznałam, że dam udźwignąć to sama. Skoro ja to ogarnęłam to i Wam na pewno też może się udać. Jak to ugryźć? 

Nowa sytuacja musiała koleją rzeczy oderwać mnie od tego, co lubię najbardziej, czyli szycia, ale dzięki nowym doświadczeniom mogłam na bieżąco oceniać swoją nazwijmy to „pozycję” wśród innych rękodzielników i nie być oderwaną od świata, przyklejoną nosem i rękami do maszyny Szyciarką. Warto pomyśleć na starcie czy części z obowiązków nie przekazać osobom, które się na tym znają lepiej albo przynajmniej zostawić sobie furtkę, że część z nich przekażesz komuś w późniejszym czasie. Zadbaj o to, by czuć się pewnie z tym co robisz.

Doceń się i porządnie się wyceń!
Nie zakładaj na początku, że musisz być omnibusem - wszystkiego nauczysz się z czasem, w praktyce. Przygotuj się i swoje produkty na wejście na rynek, dobrze przemyśl strategię działania i porządnie, uczciwie wyceń od początku swoją pracę. Weź pod uwagę nie tylko cenę materiałów - ważny jest Twój czas, ale nie tylko ten, który poświęcasz na wykonanie samego produktu. Czasu wymaga też opisanie go, porządne (!) sfotografowanie czy pójście na pocztę - to też jest część Twoich godzin roboczych, których nie spędzisz w tym czasie na szyciu innych produktów, które dadzą Ci zarobek. Jeśli nie zdecydujesz się na początku na korzystanie z kasy fiskalnej musisz poświęcić też część czasu na ręczne wypisywanie rachunków. Do tego dochodzą takie koszty jak np. podatek, cena opakowań czy chociażby potrzeba opłaty rachunków i lokalu, w którym ten przedmiot wykonujesz. Nie wykluczone, że podczas działania odkryjesz nowe technologie czy lepsze materiały, które będą musiały wpłynąć na wzrost ceny produktu. Jeśli uczciwie wycenisz na bieżąco wszystko to, co robisz nie będziesz się musiał/a się z niczego tłumaczyć i będziesz się z tymi cenami czuć dobrze - a to jest naprawdę ważne. 

Jak robią to inni?
Świadomość rynku jest ważna - warto przysiąść z kawą i zrobić porządny przegląd internetowy. Nie załamuj się tym, że inni mają super zdjęcia, świetnie opisane produkty albo wpadli na już na taki pomysł jak Ty - kreuj swoją markę, swoje produkty i nie ulegaj pokusie, aby być takim jak Ci, którzy wpadli Tobie w oko i ukłuli w serce. Nie masz pojęcia co u nich stoi za tym wizerunkiem i czy przekłada się na sprzedaż. Przecież masz się wyróżniać wizerunkowo na tle innych, a nie ginąć będąc podobnym wśród ich prac, prawda? Wyraź siebie po swojemu - odbiorcy to zauważą.

Podatki, księgowość - nie bój się ich!
Jeśli dotąd ekonomia była Ci obca to pewnie na początku najbardziej przerazi Cię księgowość, ale gwarantuję, że można się w tym odnaleźć - wystarczy tylko osoba, która na początku dokładnie podpowie co i jak i będzie trzymać rękę na pulsie w razie jakiś zmian składkowych, zawirowań zdrowotnych itp. Możecie też skorzystać z konsultacji z zawodowymi księgowymi. W zakresie ekonomii nie wiedziałam nic i spędziłam sporo czasu na dopytywaniu się koleżanek, które już założyły działalność. Nade mną czuwa na szczęście opatrzność Mamy. Osób, które orientują się w temacie jest sporo - nie bójcie się pytać, będziecie się czuć pewnie. Warto zainteresować się dotacjami, programami dofinansowującymi - dużo prościej zdobyć je na starcie niż później, w trakcie działalności (tak jest przynajmniej w moim przypadku). Ponadto jeśli staracie się o dotacje będziecie musieli spełniać różne warunki, np. aby utrzymać się przez rok - warto zaplanować więc jakąś strategię, ale nie bójcie się zakładać firmy! Rynek rękodzielniczy w Polsce jest specyficzny, ale ilość rękodzielników prowadzących działalność tylko potwierdza, że można się utrzymać. Stanowię dowód, że można sobie poradzić samemu, bez dotacji, wypracowując wszystko mrówczą pracą. Można? Można!

Zadbaj, aby dobrać system odprowadzania podatku tak, aby był dla Ciebie korzystny. Wielu rękodzielników wybiera ryczałt, ze względu na niskie koszty produkcji, jakie często ponoszą. Jeśli duży odsetek Twojego przychodu będą stanowić koszty materiałów czy opłaty produkcji - może warto zastanowić się nad byciem płatnikiem VAT? Wszystko ma oczywiście swoje plusy i minusy. Będąc na ryczałcie, jeśli nie przekroczysz progu przychodu odpowiedniego dla Twojej stopy oprocentowania podatkowego okaże się, że zwrotne ubezpieczenie zdrowotne pokryje Ci wysokość podatku i poza składkami nie poniesiesz dodatkowego kosztu. Ryczałt ogranicza z kolei czasem współpracę z płatnikami VATu i nastręcza problemów np. przy kredycie, w którym trzeba jednoznacznie wskazać dochód. Posłużę jako przykład: po 2 latach prowadzenia działalności dowiedziałam się, że moja zdolność kredytowa wynosi maksymalnie - wow: 20.000 zł. 

"ZUSy-srusy"
Nikomu się, nie podobają, mnie też, ale skoro decydujesz się założyć firmę w Polsce to z pewną świadomością pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Możesz się pocieszyć myślą, że to nie tylko Twój problem, tylko wszystkich działających firm. Nie bój się - zakładasz przecież rozwój, prawda? To, że na początku możesz ledwo dać radę z opłaceniem składek wysokości ok. 450 zł, nie znaczy, że za dwa lata nie będziesz miał/a firmy zarabiającej kokosy i zatrudniającej pracowników, prawda? Nie stawiaj sobie barier, bo one Cię tylko ograniczą - rób swoje, idź do przodu i nie koncentruj się na tym co musisz, tylko na tym co chcesz - takie myślenie dużo bardziej Ci pomoże. Będąc rękodzielnikiem jest to o tyle proste, że nie musisz mieć dużego wkładu na start - wszystkie potrzebne narzędzia, maszyny, tkaniny czy inne materiały już pewnie masz. Przejście na legalną stronę działalności to kwestia wypełnienia jednego wniosku w Urzędzie Miasta (stamtąd informacja przekazywana jest automatycznie do Urzędu Skarbowego) i zgłoszenie się w ZUSie - założenie firmy jest naprawdę proste. 

Nie bój się rzucić pracy!
Wiele osób zakładając firmę trzyma się kurczowo pracy, która stanowi stałe, często podstawowe źródło utrzymania. Nie bój się od niej odejść i rzucić się na głęboką wodę. To jest trochę jak z pływaniem: stabilniej się czujesz, kiedy wiesz w jakim stosunku od Ciebie jest grunt - czy masz go pod nogami czy nie. Jeśli poczujesz się pewnie to nie masz czego się bać. Poświęcenie się w pełni temu, co robisz tylko Cię mocniej zmotywuje do działania i na pewno rozwinie. Wychodzę z założenia, że lepiej spróbować niezależnie od skutku, niż później żałować, że się nie spróbowało. Tym bardziej, że wiele osób wypala się trzymając się kurczowo nielubianej pracy. Warto podkreślić też, że będąc na etacie nie musisz opłacać części niewygodnych składek, ale upewnij się czy na pewno możesz to zrobić (punktem odnośnym będzie wysokość Twojej pensji z tytułu umowy i to czy jest wyższa czy niższa niż minimalna pensja krajowa). Pieniądze zamiast trafić do ZUSu zostaną u Ciebie w portfelu i będą mogły stanowić inwestycję we własny biznes. 

A jak z tą narodową dumą? Cieszę się, że mogę działać tu, w Gdańsku, tym bardziej, że mam pracownię w pięknej Oliwie. Patrząc jednak szerszym kątem odnośnie kraju... Cóż, jakbym się urodziła w Niemczech czy w Portugalii działałabym tam i pewnie bym się równie mocno cieszyła, że mogę działać w ogóle. Jestem zadowolona, że wspieram rynek rękodzielniczy. Dzisiejsze możliwości wystawiania się na różnych platformach umożliwiają znalezienie klientów na drugim końcu świata bez odrywania się od domu i przyjaciół. Najważniejsze, że produkty tworzę sama z pełnym zaangażowaniem i nie mają etykiety rzeczy wytwarzanych masowo na rynku dalekowschodnim. 

***

Jeśli macie jakieś pytania - chętnie na nie odpowiem, ale nie traktujcie mnie jako źródła wiedzy. Jedno jest pewne: radzę dobrze przeanalizować swoją prywatną sytuację i szanse, ale przede wszystkim poziom wiary we własne siły i chęć działania. Gwarantuję Wam, że poczucie niezależności i możliwość robienia tego, co się naprawdę kocha jest bezcenne i pozwala przetrwać każde tąpnięcie finansowe. Dzień, w którym poszłam ostatni raz do pracy był jednym z najpiękniejszych - miałam masę obaw, owszem, ale taką lekkość na duchu, że miło! Mogłam robić odtąd wszystko w pełni po swojemu, biorąc na siebie ten dobry rodzaj odpowiedzialności. Na pytanie czy zakładać firmę - odpowiadam: TAK :)

Jako uzupełnienie tematu polecam Wam poniższe cenne i wyjątkowo trafne artykuły, a także zamieszczony pod linkami wywiad, w którym podzieliłam się z Qrkoko moją oceną sytuacji.

Agata Dutkowska: Czy rękodzieło to dobry pomysł na biznes nie-wacikowy?
Iwona Eriksson: Jak zarobić na rękodziele?
Qrkoko: I Ty załóż działalność gospodarczą na rękodzieło!
Qrkoko: 5 błędów przy sprzedaży rękodzieła
Qrkoko: Rękodzieło to biznes, który jest sztuką
Qrkoko: Czy można sprzedawać Rękodzieło bez działalności gospodarczej?


Wylałam to z siebie. Jeśli macie pytania, sugestie, chcecie się podzielić własnymi doświadczeniami i cennymi uwagami - piszcie śmiało!

Joanka

Podkładka Teekanne Love

$
0
0
Dzisiaj chcę Wam pokazać coś wyjątkowego - coś, co przygotowałam dla... Teekanne! 


Oto podkładka, pełniącą również rolę dekoracyjnej serwety, wykonana z warkoczy splecionych z nieużywanych (i wypranych ;) ) t-shirtów. Wykonanie jej było prawdziwą przyjemnością, ponieważ moja praca stanowi nagrodę w konkursie, organizowanym przez Teekanne. Zostałam poproszona o wykonanie nagrody inspirowanej, jak i sam konkurs, aromatem nowej herbaty Teekanne Love o smaku granatu. Popijając tę naprawdę pyszną herbatę przyszła mi na myśl mięsista serweta w odcieniach czerwieni i bordo - idealna, by postawić na niej gorący dzbanuszek. 
  

Jak Wam się podoba taka herbaciana interpretacja? Mam nadzieję, że nagroda zachęci Was do wzięcia udziału w konkursie (KLIK), a serweta ozdobi stół którejś/któregoś z Was!

Jeśli podoba się Wam tego typu podkładka zapraszam Was gorąco do mojej koleżanki Alicji, która przygotowała dla Was tutorial: KLIK . To naprawdę fantastyczny pomysł na recykling nieużywanych koszulek!

Joanka

Mikołajkowa skarpeta na prezenty - tutorial

$
0
0
Mikołajki tuż tuż! Nie wiem jak u Was, ale u mnie w domu nigdy nie mogło zabraknąć w tej dzień skarpety wiszącej w przedpokoju w domu. Od lat, co roku przychodził ten dzień, kiedy zawisła ONA - ciągle ta sama, odwieczna, czerwono-zielona skarpeta, dźwigająca przeważnie rózgi dla mnie i dla braci ;) 

Z okazji zbliżających się Mikołajek przygotowałam dla Pomorze Craftuje tutorial na uszycie skarpety pełniącej rolę dekoracyjną i magazynową w zakresie drobnych upominków (nie zachęcam do pakowania rózg, bo jako dziecko gorzko płakałam jak odkrywałam w skarpecie badyle!). Mikołajki już za tydzień, w niedzielę - mam nadzieję, że znajdziecie w ciągu najbliższych dni chwilę i skorzystacie z tego tutoriala. Zachęcam Was gorąco, bo skarpeta jest naprawdę prosta do uszycia!

Tutorial -  KLIK!


Szyjcie, szyjcie! Ja już w końcu mogę i ciężko mnie od maszyny oderwać!
Pozdrawiam i macham do Was już sprawną ręką! ;)
Joanka

Mikołajkowa Figa w tuBAZIE!

$
0
0
Grudzień jest totalnie zakręconym miesiącem! Pracy multum, czujemy się jak pracownicy św. Mikołaja, ale udało się nam wyłuskać trochę czasu, aby pojawić się na targach przed Świętami! Jutro spotkacie nas na Fidze z Makiem na terenie parku Kolibki w Gdyni.

6.12 - TuBaza, Al.Zwycięstwa 291 w Gdyni, godz. 11-16 :)


Do zobaczenia!
Joanka

Singer ślubny

$
0
0
Kiedy przeczytaliśmy liścik, który dostaliśmy w kopercie po ślubie poryczałam się jak bóbr ze szczęścia. Po ponad pół roku i odgruzowaniu wolnego miejsca w nowym mieszkaniu odebraliśmy od przyjaciół jeden z najpiękniejszych prezentów ślubnych. M. i M. podarowali nam swoją rodzinną pamiątkę - sprawnego Singera! Według numerów seryjnych maszyna pochodzi z 1874 r.

 


Musiałam się Wam pochwalić! Wiem, że rozumiecie.
Joanka

Tkanina, która uratowała mi tyłek.

$
0
0
3 lata. Słownie: trzy. TRZY lata tkanina leżała i czekała... do dziś.



Zamiast wziąć ją po prostu z półki wymyślałam różne cuda: sowy i prezentypiernikowe sercachoinkipiernikowe ludziki. Co roku przygotowuję mini paczki z ręcznie wykonanymi ozdobami i rozdaję rodzinie. W tym roku maksymalnie skurczony czas przygotowań do świąt popchnął mnie w stronę półki, gdzie czekała grzecznie ONA - bawełna z nadrukowanymi sercami przypominającymi ciastka. Jak dobrze, że proste rozwiązania nie zawodzą nigdy!



Uciekam do kuchni, bo u mnie najwyższa pora na pieczenie pierników. Jutro i pojutrze przy rodzinnych stołach padnie na pewno prześciganie, która porządna gospodyni wzięła się za pierniki odpowiednio wcześnie. Będę świecić oczami jak paląca się właśnie żarówka w kuchni;)


Wesołych Świąt Kochani!
Joanka

Coś ty narobiła?!

$
0
0
- Ja? Nic!
- No właśnie.

Tym razem na-wa-li-łam. Jak co roku obiecałam sobie, że zacznę wcześniej i jak co roku usiadłam do prezentów za późno. I jak zwykle się tu wyżalam ;) Już nieraz pokazywałam Wam to, co udało mi się uszyć w ostatnim momencie. Jestem totalnie skończonym mistrzem działania na ostatnią chwilę i lubię tą adrenalinę balansowania na ostatniej prostej. Maksymalne skupienie, cukier, kofeina i daję radę. Tym razem jednak przegięłam po całości i spasowałam. Oprzytomniałam i uznałam, że zamiast dzień przez Wigilią gnać na złamanie karku po prostu się wyśpię. Co prawda brak worów pod oczami oznaczał brak wora prezentów, ale dojechałam do rodziców z uśmiechem i luzem, a o to przecież chodzi!  

Ograniczyłam się do totalnego minimum i uszyłam bratu prostą poduszkę. Materiał kupiłam dwa miesiące temu - nie mogłam się oprzeć temu szczerzącemu się do mnie wesoło sushi! Mój brat jest kucharzem - jak tu się powstrzymać? Po mojej wyprowadzce z domu zagarnął mój pokój wraz z poduszkami. W kilka chwil przygotowałam mu kartę przetargową, ha!

 

I Tata. Jest pistacjożercą i w zasadzie niewiele poza pistacjami daje mu równą pełnię szczęścia. Uszyłam mu worek z juty mieszczący 1,5 kg radości i namalowałam na nim orzechy.   


A takie miałam plany! Czego ja nie chciałam zrobić dla mamy, braci, bratowej, przyjaciół... Figa z makiem. Za dużo chcę, za mało z tego wychodzi - stąd wynikło kilka wyzwań w ramach postanowień noworocznych, które przedstawię Wam w kolejnym poście. Nie mogę przecież wyjść na marudę skoro w rzeczywistości się nie użalam na głos i gonię wszystkich, gdy tylko bezpodstawnie zaczną to robić. Czas wyzwać siebie na pojedynek!

Jak tam Wasze Święta? Mam nadzieję, że udało Wam się zatrzymać i po prostu ucieszyć ulotną chwilą:)

Joanka

Wasze zdrowie!

$
0
0
Co to był za rok! Pełen nieprzeżytych wcześniej wrażeń i łez z powodów, z których nie miałam okazji wcześniej ryczeć: ślub, podróż w nieznane, zmiana mieszkania, przenosiny w sąsiedztwo lasu i nieoczekiwana miesięczna przerwa od zwykłego życia w postaci złamanego obojczyka. Moje zeszłoroczne plany blogowe wzięły łeb, ale czuję się usprawiedliwiona, bo spełniłam prawie całą listę marzeń z dotychczasowej listy życia! Ale nie martwcie się - lista jest zaktualizowana, a w efekcie długoterminowego braku szycia ubrań doprowadziłam swoją szafę do totalnej katastrofy i chodzę tylko w kilku ciuchach na zmianę. Stąd nowe plany noworoczne ;) Z osiągnięć na polu szyciowym mogę pochwalić się spełnieniem dwóch marzeń: zakupu przemysłowej stębnówki i otrzymania zabytkowego Singera. Z kolei Nowy Rok zacznę z dwiema nowymi, testowymi maszynami - będziecie o tym wiedzieć. Dla siebie tak naprawdę przez ten rok uszyłam niewiele: pokrowiec na matę i pasek do jogi, 2 opaski rowerowe (bo jedną oczywiście zdążyłam zgubić), kosmetyczkę, nieudany kardigan i przerobiłam kilka koszulek. No i powstało dzieło i duma mojego dotychczasowego mojego życia: suknia ślubna. Nie jest to jednak miarą tego roku - uszyłam setki rzeczy, które wywołały masę uśmiechów na innych twarzach, nie tylko mojej - dla takich radości się szyje i żyje :) Tworzę sobie też konkurenta w postaci Pawła, któremu szycie idzie już całkiem nieźle!


Tak naprawdę ramę posta, który chciałam dziś opublikować napisałam roboczo rok temu, po napisaniu tego KLIK. Wypisałam co konkretnie zrobię i miałam się tego trzymać z nadzieją, że opublikuję wpis bez potrzeby zmian treści. Wiadomo, że tak nie mogło wyjść i już więcej tego nie zrobię! Idę grzać wino, aby z grzańcem wybrać się dziś w las i wypić Wasze zdrowie! Bez Waszego nieustannego wsparcia byłoby ciężej i nie smakowałoby tak słodko. 

Życzę Wam niekończących się pokładów kreatywnej energii, która pomoże plany zmieniać w dokonane czyny! 

Joanka

Bo boju! Nowe plany i Juki HZL-F600

$
0
0

Czas świąteczno-sylwestowy porządnie przeleżałam, ale nie bezczynnie, oj nie nie. Wylegując się wykonałam porządną pracę domową! Wyciągnęłam kurzące się już od dłuższego czasu magazyny z wykrojami, by wyłuskać wszystko, co mi się aktualnie podoba i co z chęcią wyjęłabym z mojej ogołoconej szafy. A ile fiszek z zaznaczeniami wyrzuciłam! To była ciekawa przygoda po moim osobistym guście, który w międzyczasie jak widać ewoluował i przestawił zwrotnicę w kierunku dzianin. Półki pękają w szwach od zalegających już materiałów - trzeba coś z tym zrobić! Do boju Joanko!

W pierwszej kolejności zamierzam uszyć dzianinową bluzkę z Burdy 1/2013. 

Od kilku dni goszczę w pracowni nowego gościa: JUKI HZL-F600. Po testach jej starszej siostry JUKI HLZ-F300 (recenzja: opis techniczny i działanie), którą byłam absolutnie zachwycona, postanowiłam porównać ją z nowszym modelem. Maszyna będzie gościć u mnie 3 miesiące i zamierzam ją porządnie wykorzystać. Po obsłudze komputerowej wersji F300 obsługa nowego modelu jest samą przyjemnością. Przemagluję ją porządnie i zdam Wam relację z naszej konfrontacji! Zwróćcie tylko uwagę na tą ilość ściegów!


Zanim jednak zaprezentuję Wam lisio-dzianinowe efekty mam dla Was w przygotowaniu post, który mam nadzieję okaże się pomocny w okresie karnawałowym dla najmłodszych. Co powiecie na... kombinezon dinozaura? ;)

Joanka
Viewing all 190 articles
Browse latest View live