Nie mam się w co ubrać. Szafa pełna, ale... - znasz to? To do zacerowania, to zbyt krótkie, to niewygodne, tego koloru mam za dużo, w tym źle wyglądam, ale szkoda oddać. W okolicy świąt Bożego Narodzenia spojrzałam krytycznie na masę ciuchów, również tych szytych przez siebie i musiałam sobie to powiedzieć: po co Ty to trzymasz?! Postanowiłam wypowiedzieć sama sobie wojnę, by w końcu poczuć się dobrze ze sobą.
W szale wyrzuciłam wszystkie rzeczy z półek i wieszaków na podłogę. Zaczęłam odkładać rzeczy których nie noszę, które są absolutnie nijakie, "nie moje", w kolorach w których źle wyglądam i w których źle się czuję. W efekcie zostało mi w szafie kilka t-shirtów, 3 letnie sukienki, 2 ciepłe swetry i 2 pary krótkich spodenek. Rozsądek kazał zatrzymać 2 pary legginsów, aby mieć w ogóle co na tyłek włożyć. Odgruzowałam rzeczy z czasów studiów, z uśmiechem wygrzebałam ubrania po mojej Mamie i Babci. Widzisz tą spódnicę powyżej? 9 lat temu na pewno siedziałam w niej na jakimś wykładzie ze sztuki średniowiecza. Joanno, poczuj wiatr w plecy!
Zastanawiałam się czy ten post nie zostanie odebrany jako babski lament, ale uznałam, że to jak wyglądamy jest nie tylko odzwierciedleniem, tego co mamy w głowie i wpływa na to jak widzą nas inni, ale może stać się problemem, który wpływa na nasze samopoczucie. "Nie mam się w co ubrać", tak często powtarzane przez kobiety, jest bagatelizowanym hasłem i pigułka w postaci zakupów nie musi wcale rozwiązać problemu - to, że nie masz się w co ubrać z czegoś musi wynikać. Ja wiem, że gromadziłam zbyt dużą ilość rzeczy, które wyglądały dobrze na kimś innym a nie na mnie, rzeczy, które nie pasowały do siebie nawzajem i które miały być bazą do rzeczy które na pewno kiedyś uszyję. Zacznijmy od początku.
Rękodzielnicza pułapka
Wyrwanie się z nieprzemyślanego i/lub spontanicznego kupowania zbyt dużej ilości ubrań w ogóle jest trudne, ale myślę, że prawdziwe wyzwanie zaczyna się w przypadku osób szyjących. Za krótkie? Co z tego - doszyję kawałek. Zakładka zbyt płytka - dopasuję. Zmiana koloru zamka, doszycie kieszeni, podłożenie, zwężenie - nie ma problemu, kupuję tą sukienkę, bo to jest TO, tylko wymaga dopieszczenia! I co? Jajco! Umiejętność daje nieograniczone możliwości, bo przecież - czasem z zaciśniętymi zębami, ale jednak - możesz uszyć i przerobić WSZYSTKO na tyle, na ile pozwoli Ci maszyna. Chcesz mieć swój własny niepowtarzalny styl? Przecież z maszyną do szycia to jest możliwe do osiągnięcia! Częściej chyba jednak ta fantastyczna umiejętność okazuje się pułapką. Przez lata gromadziłam masę rzeczy, niektóre z nich naprawdę wymagały mikroprzeróbki, a jednak nieraz zabrakło chęci, czasu, pomysłu - minął sezon, dwa, dziesięć, zaczęłam lubić inne kolory, zmieniłam tryb życia i ruszenie palca w kierunku tej rzeczy nie ma już sensu. Doszłam do momentu, w którym ktoś wpadał do pracowni i otwierał oczy ze zdumienia, że mam tyle skarbów materiałowych. Ja się śmiałam, że mogłabym otworzyć swój prywatny lumpeks. W zasadzie takie żartowanie było zamiataniem kurzu pod dywan, bo czy naprawdę jest z czego się śmiać w momencie, kiedy zagracasz swoją przestrzeń i sobie z tym nie radzisz? Rękodzielnik ma krótko mówiąc przerąbane, bo przecież wszystko może się przydać - jak zachować balans?
Zaczęło się od tej kupki. Mimo, że na bieżąco ubywało rzeczy, to jej wielkość powiększyłam parokrotnie. |
Jak wpadłam w bezstylową dziurę?
Zawsze nagromadzałam szafie masę ciuchów typu basic (bo koszulki i topy do wszystkiego pasują) i masę szarych ciuchów (bo też do wszystkiego pasuje) z myślą, że doszyję do nich odjazdowe spódnice. Proste ciuchy, pasujące do wszystkiego, kosztujące max. 2 zł w lumpeksie lub 10 zł z wyprzedaży sklepowych. Odkąd zeszłam się z moim obecnym Mężem zaczęłam bardzo dużo chodzić, jeździć na rowerze - spódnice, sukienki i trzewiki szybko poszły w odstawkę. Ciuchy nie musiały być już estetyczne - w każdej chwili chciałam móc wsiąść na rower lub ruszyć w błotnistą ścieżkę. Bluza, buty trekingowe, podziurawione legginsy - wszystko znoszone do granic wytrzymałości. Szczerze mówiąc często było mi wstyd do ludzi wyjść. Co z tego, że mam do przerobienia masę sukienek w momencie, kiedy nie mam do nich ani jednej pary butów innej niż sportowe? I tak rzeczy na półkach się kurzyły, a te w szafie zużywałam. Przestałam się sobie podobać, a każde wyjście gdzie indziej niż do Przyjaciół było zagwozdką. Konto ziało pustką, a wypracowane latami skąpstwo szybko pokazało swoje ograniczenia. Kiedyś przyłapałam Mamę jak stojąc przed szafą śpiewa pod nosem "u drzwi Twoich stoję Panie.. " - w tej szafie Mama ma chyba naprawdę wszystko, ja o swoich rzeczach nie mogłam tego powiedzieć.
Cykl "Po co to kupiłam?!"
Seria postów miała być w moim zamyśle próbą zmierzenia się z chomikowanymi rzeczami i próbą rozkręcenia bloga na nowo. Śledząc cykl na bieżąco mogliście sami zobaczyć jak różne to były rzeczy - drogie i tanie, kupione chwilę wcześniej i leżakujące 5 lat, z pomysłem i bez. Wszystko skupulatnie odkładałam, a stworzenie osobnych półek w pracowni na materiały i rzeczy "po co to kupione"pozwoliło mi na bezkarne gromadzenie WSZYSTKIEGO. W efekcie przez ostatnie półtora roku uzbierałam masę nowych rzeczy, powstało też sporo ciuchów, które uszyłam niepotrzebnie. Po zderzeniu się z moją szafą dużą większość z nich zdecydowałam się oddać znajomym. Dlaczego? Narzucony przeze mnie tryb 1 rzecz na 2 tygodnie okazał się czasem nie do przeskoczenia i siadałam na szybko w czwartek, piątek rano, aby coś Wam pokazać, przecież muszę, bo sobie narzuciłam. Nie chciałam Was zawieść, więc szyłam bez większego zastanowienia: czy mi jest to potrzebne? czy dobrze wyglądam w tym kroju? czy to będzie wygodne? Podczas porządków zauważyłam, że zbierałam masę materiałów, które wyglądają ładnie na półce, ale na mnie - niekoniecznie. Proste kroje, byle zdążyć. Z jednej strony pokazałam sobie i Wam, że czasem nie trzeba dużo czasu i pomysłu, aby stworzyć zupełnie innego. Teraz jednak wiem, że warto przemyśleć sprawę, aby to naprawdę było TO. Część tak uszytych rzeczy oddałam (np. bluzy w miśki i turkusową) nawet bez cienia myśli "szkoda mi, przecież sama to zrobiłam" - po co mają się teraz kurzyć w szafie? Kilka rzeczy wymaga jeszcze drobnych przeróbek. Potraktuję je jako nauczkę. Czas na przemyślane działania! Tu nie chodzi przecież o to, aby zrobić w ogóle, tylko o to, aby zrobić dobrze. Dlatego kolejne posty i efekty serii na pewno będą inne. Chciałabym wrócić do co dwutygodniowego trybu, ale wolę złotą zasadę "albo szybko albo dobrze". Porządki i potrzeba gruntownego przemyślenia planu działania spowodowały przerwę w serii postów. Wiem, że zrozumiecie.
Odgruzowanie szafy w domu zakiełkowało kopem w tyłek: no kobieto, to teraz naprawdę nie masz się w co ubrać! Ale nie będę kupować - uszyję to. Od dawna brakowało mi spódnic, sukienek, koronek, lnianych ubrań. Tego, jak ubierałam się dawniej, co wieloletni Czytelnicy bloga na pewno pamiętają. Doszło do mnie w jakich kolorach i krojach czuję się najlepiej, kobieco - i na pewno nie są to już workowate bluzy. Pomyślałam o swoich mocnych stronach i o tym jak je podkreślić. Odpowiedź na moje potrzeby leży w moim stosie gromadzonych przez lata rzeczy - muszę je tylko wyłuskać, poświęcając temu więcej czasu niż do tej pory. Nie mam pojęcia jak mogłam aż tak daleko odbiec od wybieranych kiedyś intuicyjnie krojów, kolorów i materiałów. Mając w głowie ten filtr postanowiłam zakasać rękawy i dokonać rewolucji w kącie z chomikowanymi rzeczami w pracowni tak, jak rozprawiłam się ze swoją szafą w domu. "Po co to kupiłaś?!" to jedno, ale "po co Ty to teraz trzymasz?!" do druga sprawa. Włączam tryb "SLOW FASHION".
cdn.
Uf, udało się! Doczytałaś/eś do tego momentu, do którego nie wierzyłam, że napiszę ten post. Strasznie wbrew pozorom trudno było mi ten tekst skleić i przyznać się uroczyście przed sobą i teraz Wami do tego, że moje chomikowanie absolutnie nie miało sensu, skoro niektóre materiały zdążyły przewędrować ze mną przez 3 lokalizacje pracowni. O tym, jak przeszeregowałam hordy tekstyliów wszelakich opowiem w następnym poście.
Wasza Joanka
- - - - ✂️- - - -
PO CO TO KUPIŁAM to akcja, którą zainicjowałam po tym, gdy odkopałam spod fury kurzu mój stos ubrań, rzeczy do przeróbki i materiałów kupionych tylko po to, by "kiedyś" coś z nich uszyć. Okazało się, że zachomikowałam ponad 100 rzeczy do przeróbki - czas się nimi zająć! Celem akcji jest regularne uszczuplenie rzeczy czekających "na potem". Mój cel to 1 rzecz na 2 tygodnie, efekty prezentuję w co drugi piątek na blogu. Też jesteś typem chomika? Zachęcam, przyłącz się do ruchu oswobodzicieli szaf, kątów, strychów i piwnic!
Szczegóły akcji: KLIK
Chcesz zobaczyć moje efekty? Zapraszam - KLIK!
Zapraszam też na naszą grupę na Facebook`u: KLIK - nie tylko dla szyjących! ;)