Quantcast
Channel: Joanka-z - blog o szyciu
Viewing all 190 articles
Browse latest View live

Czego nauczyło mnie 5 lat prowadzenia firmy Joanka z.

$
0
0

Ciepły wrześniowy dzień. Wychodzę z Urzędu Miasta w Pruszczu Gdańskim na lekko drżących nogach. To potrwało 10 min. i to tylko dlatego, że walnęłam byka we wniosku o wpis do CEIDG (Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej). Wykreślam z listy zadań wizytę w Skarbówce - tu nie muszę już iść. Jeszcze tylko kurs do ZUSu i lecę świętować - założyłam firmę! Ten dzień miał miejsce dokładnie 5 lat temu.

Zbliżając się coraz bliżej dzisiejszego dnia w głowie coraz częściej kołatały się myśli: co się zmieniło? Jaka byłam, jaka jestem? Czego się nauczyłam podczas tych 5 lat? Udało mi się zebrać myśli w 10 punktów - chciałabym się podzielić dziś za Wami moimi przemyśleniami.

1. Elastyczność, ale w parze z organizacją.

Kiedyś słyszałam, że ponad wszystko w prowadzeniu firmy najważniejsza jest elastyczność. Muszę się z tym zgodzić! Choćbym nie wiem jak snuła plany i rysowała w głowie zadania i konkrety, to przeważnie wszystko wychodzi inaczej! Rynek rękodzieła jest czystą ruletką, której nie jestem w stanie przewidzieć - już do tego przywykłam, nie ma sensu się szarpać z oczekiwaniami. Algorytmów i praw rządzących mediami społecznościowymi i tak nie poznam - przestałam się nimi przejmować. Gotowość na ciągłe zmiany i akceptacja tego, że każda sytuacja może przebiec zupełnie inaczej niż założysz gwarantuje spokój w głowie. Biorąc to pod uwagę można pomyśleć – ale jak w takim razie to ugryźć? Nie ogarnę tej losowości! Po prostu rób swoje - to nie jest tak, że nagle budzisz się z ręką w nocniku „przecież ja nie ogarnę!”. Obowiązki rosną miarowo i siłą rzeczy zorientujesz się, że bez poukładania zadań "po Twojemu" robota nie będzie iść do przodu - Ty musisz nadać temu rytm. Każdy dzień jest inny i myślę, że dzięki temu nie wpadłam w rutynę. Na bieżąco wyciskam z siebie ile mogę w danym dniu, danej sytuacji (jeśli nie idzie mi przy maszynie, nadrabiam np. robieniem zdjęć, staram się nie zmuszać do zadań) – codziennie planuję dzień na nowo. 

Bycie na własnym garnuszku w zakresie rękodzieła jest trudne. Rynek rękodzieła jest naprawdę specyficzny, podobny do rzeki: bardzo płynny, bez stałego gruntu, zwrotny i zaskakujący za każdym zakrętem, każdy dzień, każdy miesiąc jest inny - najważniejsze to wypracować swój własny sposób działania i gotowość na zmiany. I sezonowość! Rękodzielniku zadbaj o tym, aby móc się spełniać cały rok, a nie tylko np. w okresie letnim (ja zaczęłam od nerek i szybko musiałam zadbać o poszerzenie oferty).

2. Połączenie hobby i pracy grozi wypaleniem.

Owszem, ale tylko jeśli na to pozwolisz i nie postawisz sobie jasno wykreślonych granic. Szycie ma to do siebie, że jest wyjątkowo praktyczną umiejętnością i często naprawdę trudno oddzielić pracę od życia poza pracą (np. kupując ubrania, tekstylia patrzę krytycznie na składy i sposób wykonania, w zakresie prac domowych szyję, ceruję, łatam i skracam; czytam książki o projektantach; oglądam filmy o artystach, a zwiedzając muzea rozpływam się nad strojami). To, że mam pracownię poza domem pozwala mi zachować porządek w głowie, ale nawet siedząc przy maszynie wyraźnie wiem, kiedy robię coś zarobkowo (praca), a kiedy z czystej przyjemności i potrzeb własnych (hobby). Ponadto obowiązków związanych z prowadzeniem firmy i własnego marketingu mam tyle, że czasem zdążę się za szyciem stęsknić. Naprawdę warto zadbać o wykreślenie granic dla własnej higieny umysłu.

3. Porażka nie istnieje.


Patrząc wstecz będziesz bardziej żałować, że czegoś nie zrobiłaś, niż tego, że zrobiłaś. Tej myśli ujętej pięknie przez Marka Twaina trzymam się mocno w głowie. Prawda jest taka, że warto po prostu próbować, eksperymentować. Jeśli coś, co założysz nie wyjdzie to się czegoś nauczysz, a jeśli się uda - to zgarniasz wygraną. Obojętnie do sytuacji jesteś bogatsza/y o doświadczenie, tu nie można przegrać. Prowadząc firmę nie ma co płakać, że coś nie wyszło, trzeba to na spokojnie przeanalizować, wyciągnąć wnioski i iść z nową wiedzą dalej. W zasadzie każdego dnia wieczorem stwierdzam, że stało się coś, co bym zmieniła cofając się wstecz, do rana - warto być otwartym na wpadki i przekuć je w mądre nauczki! I co ważne: daj sobie pozwolenie na błędy. Sama nie raz wpadłam w pułapki ideałów - prawda jest taka, że ideały NIE ISTNIEJĄ i nie ma ludzi nieomylnych. Tak naprawdę wrzuciłam na luz dopiero w tym roku i od razu mi ulżyło, a do pracy siadam mniej zestresowana, spokojniejsza i jestem dużo bardziej zadowolona z wyników. Codzienne rozwiązywanie problemów skutkuje rozwojem.

4. Firma będzie się rozwijać czy tego chcesz czy nie!

"Jak Ty to robisz?". Długo moja odpowiedź na to pytanie brzmiała: "nie wiem!". Działałam w sposób nie wymuszony, a kolej losu turlała się w sposób organiczny, nie planowany. Mam za mało miejsca - wynajmuję pracownię, zamówień jest coraz więcej - kupiłam mocniejszą maszynę, materiałów ciągle przybywa. Znów zbyt mało miejsca? Trzeba się przenieść w większy kąt, fajnie aby było ładny - będę mogła robić ładniejsze zdjęcia! To wszystko to jest ciąg przyczynowo-skutkowy, wynikający z potrzeb, a nie efekt jakiejś zaplanowanej strategii biznesowej. Musisz naprawdę nie chcieć się zaangażować, aby wszystko stało w miejscu.

Dobra firma z definicji powinna się rozwijać. Nie raz wydawało mi się, ze utknęłam w miejscu, ale tak nie jest. Nowe sytuacje rodzą nowe zależności (niewątpliwie jedną z najbardziej przełomowych jest dla wielu osób "wskoczenie" na wysokie stawki ZUSowskie), ale to właśnie one popychają do działania, kreatywnego myślenia, organizowania, ulepszania, bo przecież skoro robisz co lubisz to chcesz utrzymać firmę, prawda? 



"Najlepszą metodą przewidywania przyszłości 
jest jej tworzenie" 
Peter Drucker

5. Absolutnie nie warto się porównywać!

Wytłumaczę to na podstawie przykładu: mamy koniec miesiąca, zaglądam do portfela - jest słabo, zaglądam do lodówki - nie lepiej. Pada decyzja: zamiast wydawać pieniądze na kolejkę i robić zakupy w naszym droższym sklepie pójdziemy do sąsiedniego miasta pieszo spacerem przez las, kupimy taniej rzeczy, prawdopodobnie zjem grzanki na ognisku, bo nie ma pieniędzy na nic więcej. Zwykle tak spędzamy weekendy. Wrzucam zdjęcie z lasu na Instagrama. Później spotykam znajomych, od których słyszę "bo Ty ciągle podróżujesz!", "bo Ci tak świetnie idzie!", "Ty to masz dobrze, że siedzisz tyle w terenie!". Przywarą naszych czasów jest to, że na podstawie nawet jednego zdjęcia jesteśmy w stanie wyobrazić sobie CAŁĄ rzeczywistość drugiej osoby i na tej postawie ocenić ją kategorycznie. Wiedząc, że często mój bajkowy świat na zdjęciach (pracownia w białym domku na skraju lasu brzmi tak bajecznie!) rozjeżdża się z realną codziennością to patrząc na czyjeś profile, zdjęcia, kreowane wizerunki - łatwo odrzucam myśli, że ten ktoś to ma dopiero życie! Być może tak nie jest i nie ma co się porównywać, zazdrościć, patrzeć z wyrzutem, bo nie wiadomo jaką ceną to osiągnął. To nie jest tak, że nie ma problemów, trudności. Nie ma co wchodzić w czyjeś buty, bo nie wiadomo co przeszły - po prostu rób swoje. Przez te 5 lat przeszłam przez różne fazy - od chęci zdobycia świata po totalne dno z kilkumiesięczną pustą lodówką i leczoną depresją na karku - jestem pewna, że nie chcielibyście iść w moich butach, ale mimo to nie chciałabym założyć cudzych. Jestem normalną laską, z kompleksami, problemami, ktrótej często doskwiera brak pewności siebie. 

6. "Nie ma wielkich jednoosobowych firm"

Te słowa powiedział mi Marcin po roku prowadzenia firmy i przez kolejne lata wypierałam się, że tak nie powinno być. Że ważne jest serce sprawy - moje własne ręce i włożone w produkty emocje, że muszę czuwać nad wszystkim, bo wiem najlepiej. Tak, ale ile można? Wielu rękodzielników, z którymi rozmawiałam samodzielnie zapędziło się pod ścianę. Ja wiem, że nie chcę być dużą firmą – nie mam ochoty zatrudniać zastępu pracowników. Chcę szyć rzeczy jednostkowe, na spokojnie i z sercem, nie muszę iść za sztandarem bogactwa i wielkiego rozwoju, który ze mną nie współgra. Musiało minąć sporo czasu zanim sobie to uświadomiłam. 

7. "Zarabiaj, ale daj też zarabiać innym"

Taka radę usłyszałam kiedyś od Księgowej i łączy się z powyższą. Zwykle rękodzielnicy mają tendencję do popadania w "zosiosamosizm", ja też: sama skroję, uszyję, sama zapakuję, sama pójdę na pocztę, posprzątam, pójdę do sklepu, przygotuję sobie obiad, naprawię sprzęt jak trzeba, sama zrobię zdjęcia, opiszę produkty, sama ogarnę sklep internetowy. Kiedy mówię znajomym, że do tego sama prowadzę sobie księgowość to łapią się za głowę. Dopiero w tym roku zrozumiałam, że przekazując część obowiązków dalej mogę kupić czas, by wykorzystać go lepiej, dać zarobić osobom, które lepiej się znają niż ja. Warto pomyśleć o tym wcześniej, ja potrzebowałam na to sporo czasu.

Tutaj dochodzi też temat działania "po znajomości". Rozkręcając firmę wiele rzeczy robi się po kosztach i chętnie działa się ze znajomymi, wspiera ich, jeśli robią coś lepiej. Wzajemne wsparcie jest całkowicie normalne, ale mimo wszystko namawiam do mocnego stawiania granic i konkretów. Działanie na zasadzie "ja Ci się jakoś kiedyś odwdzięczę" (jakoś czyli jak? kiedyś czyli kiedy?) sprawiło u mnie w kilku przypadkach, że obie strony nie czuły się ani do końca zobowiązane, ani na tyle pewne, by drugiej stronie zwrócić uwagę. Kilka moich znajomości - mimo, że fantastycznych na gruncie towarzyskim - rozbiło się lub poluźniło z głupich nieporozumień i niedopowiedzeń. Chętnie "kupuję czas" i daję zarabiać innym, ale w momencie, kiedy obie strony będą w 100% usatysfakcjonowane konkretem. 


8. „Miej serce i patrzaj w serce”


Czyli mówiąc bardziej dosłownie: pamiętaj, że po drugiej stronie też jest Człowiek. Będąc w sytuacji, kiedy wytrąci nas z równowagi wredność pani na poczcie, opryskliwość kuriera, znudzenie sprzedawcy, ignorancja listonosza często zapominamy o zwykłym Człowieczeństwie. To, że ktoś nie chce lub nie może Ci akurat teraz pomóc lub wykonać polecenia (czasem mimo zapłaty) nie musi to wynikać z tego, że ktoś Cię nie lubi czy ma focha. Zamiast rzucać się z zębami warto grzecznie zapytać "dlaczego?", uśmiechnąć się i odpalić wszystkie pokłady wyrozumiałości - dotyczy to obu stron: przedsiębiorcy i klienta, a także przedsiębiorców między sobą. Dobra karma wraca - naprawdę. Każdy z nas ma prawo do gorszych dni, gorączki, pomyłki, zagapienia się, rozkojarzenia, albo po prostu braku czasu na inne sprawy poza swoimi, priorytetowymi - ja też. Warto dać sobie i innym margines na sytuacje losowe, a życie będzie prostsze i milsze!

9. Palisady istnieją nawet w XXI w.

Prawda jest taka, że rękodzieło jest "biznesem" jak każdy inny (osobiście bardzo nie lubię słowa "biznes" - jest ono dla mnie zbyt mocno nakierowane na pieniądze). Konkurencja, chamstwo, przepychanki "kto-kiedy-co", zgapianie, udawanie, kłamstwa - niestety spotkasz się z tym też w branży artystycznej, kreatywnej, niestety. W tym świecie brakuje często zrozumienia, również między twórcami. Na szczęście o tej potrzebie dialogu i bycia człowiekiem mówi się coraz częściej i sytuacji, kiedy ktoś ma problem i zwróci się do Ciebie w sposób uprzejmy jest coraz więcej. Mimo wszystko są osoby, które myślą, że wywalczą sprawę krzykiem i machaniem paragrafami, zamiast po prostu porozmawiać. Nawiązując do powyższego punktu: jedziemy na wspólnym wózku, a rynek jest na tyle duży, że miejsca wystarczy na twórczość każdego rodzaju. Wspólne wsparcie jest niezwykle cenne i po prostu miłe, umacnia wiarę w ludzi.

10. Weekend to świętość!

Miałam swój pracoholiczny okres w życiu, a każdy wolny czas, kiedy nie musiałam robić nic uznawałam za marnotrawstwo. Potrafiłam siedzieć z laptopem na kolanach podczas imprezy i nie widziałam w tym nic złego. Tak naprawdę w wyleczeniu z tego pomógł mi... ślub. Organizację wszystkich okołoślubnych zadań zgrywaliśmy w weekendy - kiedy było już po nagle okazało się, że mam wolną lukę w planie tygodniowym. Ponadto udaje mi się wszystkie obowiązki spinać w terminie, chcę mieć też czas dla Męża. Od tamtego momentu, od 3 lat muszę być naprawdę postawiona pod ścianą z zaległościami, aby pójść do pracowni w sobotę (wyjątkiem są weekendowe targi). Warto pamiętać o tym, by po prostu dbać o siebie. Nie zdziwcie się jeśli nie dodzwonicie się do mnie w weekend - najczęściej działam w trybie off-line. Nie pracujesz - nie zarabiasz, ale ładowanie akumulatora Ci na pewno pomoże!

Wbrew powyższej potrzebie posiadania dni wolnych trzeba pamiętać, że skoro jesteś szefem to jesteś cały czas w pracy. Dlaczego? Bo chociaż odetniesz się od telefonu czy skrzynki mailowej,  mózgu nie wyłączysz. Wyobraźnia, chęć tworzenia jest otwarta na bodźce, inspiracje, pomysły 7 dni w tygodniu, a najlepsze pomysły rodzą się często poza miejscem pracy - podczas spaceru, urlopu, rozmów ze znajomymi, podczas nieprzespanych nocy, w łazience (wiadomo!). Mimo odcięcia od pracy fizycznej nie usypiaj w sobie Twojej twórczej części! I to, że nie da się wypisać złotych zasad w stylu "rób tak, a wyjdzie tak" jest fantastyczne! Uczy to nas mądrych wyborów lub zmusza do kształcących wniosków na podstawie błędów, każe zaufać naszej intuicji i daje każdemu z nas ogromne pole do działania zgodnie z sobą!



Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu często padały pytania "jak ty to robisz?", "jak zacząć tworzyć?" Tak jakby spadła na mnie jakaś magiczna energia z kosmosu! Odpowiedź jest niezmienna: po prostu zacznij, rób, bądź sobą i bądź szczera/y w tym, co robisz. Prędzej czy później Inni to dostrzegą. Teraz zamiast tych pytań częściej słyszę "pamiętam twoje początki..., jak jeszcze zaczynałaś i się bałaś" - wiedzą, że jaka jestem dziś wynikło tylko z mojego zaangażowania. Wiem, że nie muszę nic tłumaczyć, ponieważ moi Bliscy znajomi i dalsi Odbiorcy mogli naocznie widzieć, że naprawdę poświęciłam masę czasu i wlałam w to dużo emocji. Teraz wszyscy możemy się uśmiechać patrząc na efekty, a czasu upłynęło na tyle, że możemy sobie powspominać stare dzieje.

Powyższe wnioski napisałam na podstawie własnych doświadczeń. Każdy "biznes" rządzi się własnymi prawami, każda osoba przechodzi też zupełnie inną ścieżkę w zależności od charakteru, możliwości i darów od życia. Być może się nie zgodzicie z niektórymi moimi przemyśleniami, a może nad niektórymi pokiwacie głowami - niezależnie od tego z chęcią poznam Wasze zdania!

Może interesują Was kwestie, których tu nie poruszyłam? Dajcie koniecznie znać!
Wasza Joanka

PO CO TO KUPIŁAM #43 - Bluzka z folkowym haftem

$
0
0

Folkowe motywy cenię od czasów studiów, kiedy mocniej zainteresowałam się kulturą ludową. Od tamtej pory wzory nawiązujące do folku zagościły u mnie w szafie na stałe pod różnymi postaciami, ale co do jednej mam maksymalną słabość: haft. Do tego stopnia, że przez ostatnich 6-7 lat bałam się pociąć tą bluzkę, ale i na nią przyszedł czas! Oto bohaterka tego wpisu:


Za ile i kiedy kupiłam?
Bluzkę dostałam ok. 6,5 roku temu od kierowniczki, kiedy pracowałam w muzeum - dzięki temu mogę określić okres, jaki leżakowała u mnie na półce. Bluzka wykonana z mieszanki poliestru i wiskozy, miejsce pochodzenia: Szanghaj (nie zdziwiłabym się, gdyby B. przywiozła ją ze swoich dalekowschodnich wojaży!). 

Po co to kupiłam?
Jak to co po? Ten haft jest taki piękny, że nawet fakt, że bluzka ma poliester i że w sumie do końca to nie są moje kolory - bluzkę zatrzymałam z myślą, że wykorzystam ozdobny, haftowany dekolt. Bluzka zdążyła też posłużyć moim dwóm kumpelom jako element przebrania na imprezy w słowiańskich klimatach. Mimo, że czekała miała ciekawe życie!

Co z tego ostatecznie powstało?
Wstępnie planowałam "przeszczepić" sam przód bluzki, stworzyć dłuższą tunikę, ale po dłuższej medytacji nad sprawą postanowiłam wykorzystać jak najwięcej haftu - spory jego kawałek znajduje się też na raękawach! Biorąc pod uwagę obecność syntetyku w składzie postanowiłam na krój bez rękawów, aby dać przewiew ciału.


Najprostszym sposobem byłoby usunięcie kołnierzyka (nie lubię, nie lubię, usunąć!) i rękawów, ale nie nie! Po rozkrojeniu bluzki na części doszło do mnie, że piękny haft na bokach rękawów ma szerokość idealną do zaistnienia jako ramiączka! Z kolei luźny krój wymusił potrzebę wykonania zaszewek piersiowych. Aby nawiązać do stylistyki całej bluzki i wyprutych ściągaczy z ozdobnymi zygzakami postanowiłam obszyć pokroje szyi i pach zygzakiem - ot, kosmetyka.


Zobaczcie efekt! 


Jestem szalenie zadowolona z tej przeróbki i czuję, że leżakowanie bluzki na półce było warte tej koncepcji! Tym bardziej, że mam bluzki z dekoltami w łódkę - wystający haft na ramionach będzie dawał super efekt! Jak Wam się podoba? Widziałybyście taką bluzkę w swojej szafie czy pierwotna wersja bardziej skradła Wam serce? 

Przy okazji mam dla Was dobrą wiadomość! Pamiętacie "KURS SZYCIA - krok po kroku"? - serię 10 wpisów, które przygotowałam z myślą o osobach, które chcą nauczyć się szyć lub wzmocnić podstawy, a nie wiedzą jak? Przygotowuję 5 lekcji uzupełniających! Spodziewajcie się wpisów w listopadzie! 


Do szybkiego spisania!
Joanka

- - - - ✂️- - - -

PO CO TO KUPIŁAM to akcja, którą zainicjowałam po tym, gdy odkopałam spod fury kurzu mój stos ubrań, rzeczy do przeróbki i materiałów kupionych tylko po to, by "kiedyś" coś z nich uszyć. Okazało się, że zachomikowałam ponad 100 rzeczy do przeróbki - czas się nimi zająć! Celem akcji jest regularne uszczuplenie rzeczy czekających "na potem". Mój cel to 1 rzecz na 2 tygodnie, efekty prezentuję w co drugi piątek na blogu. Też jesteś typem chomika? Zachęcam, przyłącz się do ruchu oswobodzicieli szaf, kątów, strychów i piwnic!

Szczegóły akcji: KLIK
Chcesz zobaczyć moje efekty? Zapraszam - KLIK!
Zapraszam też na naszą grupę na Facebook`u: KLIK - nie tylko dla szyjących! ;)

PO CO TO KUPIŁAM #44 - Wełniany szalik

$
0
0
W ostatnim poście wspominałam Wam o moich ciągotach w stronę folkowego haftu, ale są też inne wzory, które sprawiają, że serce zadrży mocniej: wzory indiańskie i wariacje na ich temat. Kiedy w lumpeksie trafiłam na ten szalik za 2 zł nie zastanawiałam się ani jednej sekundy nad zakupem!


Październik był idealnym czasem, by uszyć coś w jesiennej gamie. Już od jakiegoś czasu robiąc porządek na półkach dłużej dumałam nad tym szalikiem, kiedy trafiał mi w ręce - w zasadzie jest OK sam w sobie - jest cały, ciut zmechacony, ale jak dla mnie troszkę za wąski i za krótki, aby się odpowiednio opatulić. I tak go przekładałam z kąta w kąt, aż wpadłam na trop: poncho, Joanno uszyj poncho!


Za ile i kiedy kupiłam?
Nie pamiętam kiedy dokładnie go kupiłam, ale to było w momencie kiedy wyleczyłam się z regularnego odwiedzania lumpeksów, szanuję, że leży u mnie od ok. 2,5-3 lat. Za to pamiętam idealnie cenę: 2 zł!

Po co to kupiłam?
W zasadzie od samego początku nie widziałam tego szalika w roli szalika - przeszedł mi przez myśl pomysł, aby uszyć nerkę, wstawić panel w bluzę (to też by nie było głupie!), albo zrobić poduchy.

Co z tego ostatecznie powstało?
Zgodnie z planem - poncho, ale z resztek udało mi się jeszcze uszyć poszewkę i mikro szaliczek! Przy okazji wykorzystałam jeszcze w całości dwa materiały działając w bezresztkowym stylu "zero waste"! Już Wam opowiadam. 


Oprócz mojego cyklu postów działam w inspirowanej nim grupie "Po co to kupiłam?!" na facebook`u - grupa zrzesza rękodzielniczki, które podobnie jak ja zwalczają swoje kurzące się zapasy (może chcesz dołączyć? Razem raźniej!). W ciągu roku stawiamy sobie kilka wyzwań - jednym z nich było październikowe skupienie się na jesiennej palecie barw. Postanowiłam wysilić mózg, by jak najmądrzej wykorzystać szalik i pojawił się pomysł na poncho. Poncho jest szalenie proste do uszycia (to prostokąt, przecięty do połowy wysokości - ja, zainspirowana rozwiazaniami Burdy zrobiłam trochę szersze otwarcie z zaokrąglonym podkrojem szyi). Trochę bałam się efektu, że zmarnuję szalik, bo poncho nigdy nie nosiłam - tylko podziwiałam na innych, a sama kolorystyka też jest dość "babciowa". 

Szalik oczywiście okazał się za mały na szycie płachty o sugerowanym wymiarze 150x200 cm (zwróćcie uwagę na ten wymiar - poncho możecie zrobić z każdego koca!) - postanowiłam odwiedzić dom rodzinny i chomicze zapasy mojej Mamy, by dosztukować kilka szalików. Do mojego szalika pasował kolorystycznie w zasadzie tylko jeden, ale za to miał identyczny rozmiar i materiał - tylko inny wzór, fart! 

Do dwóch szalików dołożyłam materiał, który kupiła mi moja Mama (pamiętam to aż zbyt dobrze!) ponad 7 lat temu po tym, jak walczyłam z lnianą "kapuścianą" spódnicą z tego wpisu, abym sobie uszyła drugą spódnicę. I te 0,6 mb materiału od tamtej pory leżakowało.

 

Wykonanie narzuty zajęło mi ok. 6 godzin, bo chodziłam dookoła części jak kura wokół ziaren, by mądrze skroić je tak, aby uzyskać jak największe poncho i ładnie spasować części. Muszę przyznać, że miałam ogromnego farta, bo udało mi się wykorzystać materiały niemalże do zera, uzyskując dobry efekt wizualny! Tylko zobaczcie na tego łaciaka!

 

Wspomniałam Wam, że to jeden z najbardziej bezresztkowych projektów, jaki uszyłam. Po uszyciu poncho został mi idealne kawałki, które postanowiłam dosztukować i wykorzystać jako przód poszewki (choć korcił mnie jeszcze ten panel bluzy lub wnętrze kaptura!) i dwa paseczki z resztkami frędzli, z których uszyłam mały szaliczek - opatulę nim jakąś zabawkę w domu. Poduszkę wypchałam resztą zachomikowanej dresówki. Do wypełniania dorzuciłam te malutkie skraweczki , które zostały.


A jak Wam idą przygotowania do coraz zimniejszych dni? Może poncho będzie dobrym rozwiązaniem, aby wykorzystać swoje zapasy materiałów, koce albo szaliki? Parafrazując hasło z miasteczka Twin Peaks - szaliki nie są tym czym się wydają! Chociaż... narzutą mogę opatulić szyję jak szalikiem!

Wasza Joanka


- - - - ✂️- - - -

PO CO TO KUPIŁAM to akcja, którą zainicjowałam po tym, gdy odkopałam spod fury kurzu mój stos ubrań, rzeczy do przeróbki i materiałów kupionych tylko po to, by "kiedyś" coś z nich uszyć. Okazało się, że zachomikowałam ponad 100 rzeczy do przeróbki - czas się nimi zająć! Celem akcji jest regularne uszczuplenie rzeczy czekających "na potem". Mój cel to 1 rzecz na 2 tygodnie, efekty prezentuję w co drugi piątek na blogu. Też jesteś typem chomika? Zachęcam, przyłącz się do ruchu oswobodzicieli szaf, kątów, strychów i piwnic!

Szczegóły akcji: KLIK
Chcesz zobaczyć moje efekty? Zapraszam - KLIK!
Zapraszam też na naszą grupę na Facebook`u: KLIK - nie tylko dla szyjących! ;)

LEKCJA 11: IGŁY MASZYNOWE - RODZAJE I STOSOWANIE

$
0
0


Opisując niezbędnik krawiecki w lekcji 4 wspomniałam Wam o igłach maszynowych. Mając jednak w pamięci wielkie oczy osób początkujących, kiedy dowiadują się, że istnieje więcej rodzajów igieł niż jedna (tak, tak!) - rozwinę temat. Złe dopasowanie igły do szytego materiału może przysporzyć nam niepotrzebnie wielu nerwów, a z kolei bardzo szczegółowe, techniczne opisy mogą zniechęcić i przerazić - dlatego przeprowadzę Was przez ten ważny temat gładko, obiecuję!


Dlaczego w ogóle warto poruszyć temat igieł?
- igły mają swoją żywotność - zużywają podczas szycia, mogą się też złamać - warto mieć ich zapas i wiedzieć czym je zastąpić.
- igły wbrew pierwszym pozorom mają różne końcówki i rozmiary - ich odpowiednie dopasowanie gwarantuje piękny, równiutki szew i brak szkód wyrządzonych materiałom!
- dobrze jest się znać na obsługiwanym sprzęcie i stawać się coraz bardziej profesjonalnym użytkownikiem!

Szyjąc na maszynie do Twoich zadań należy dobranie do użytego materiału trzech elementów: igły, nici oraz stopki (stopki omówimy w kolejnym wpisie). Znając zasadę, że jeśli coś jest do wszystkiego to jest do niczego - powinniśmy dopasować odpowiednio sprzęt do zadania (uniwersalna igła czasem okazuje się chybiona). Jeśli dobierzesz dobrze igłę maszyna Ci podziękuje sprawną współpracą. Kiedy jednak udasz się do pasmanterii i staniesz przed ścianą igieł do wyboru (i analogicznie - stopek) to możesz poczuć się lekko zbita/y z tropu - jak wybrać tą odpowiednią, skoro prawie wszystkie wyglądają na pierwszy rzut oka identycznie? Ale tylko na pierwszy rzut oka - przed Tobą cały świat igieł!

IGŁY MASZYNOWE - BUDOWA

Na początek - budowa igły. Zapoznaj się proszę z podstawowymi terminami.
Przyglądałaś/eś się kiedyś z bliska swojej igle w maszynie?



Dorzucam dwie ciekawostki na temat budowy igły:
1. Na całej wysokości ostrza znajduje się rowek (po przeciewległej stronie niż wybranie) - po co on jest? Ma funkcję ochronną - to tutaj chowa się nić, kiedy igła przebija materiał podczas szycia, dzięki temu nie pęka!
2. Wybranie - do czego służy? Dzięki temu wgłębieniu czubek chwytacza, znajdujący się w dolnych podzespołach może znaleźć się jak najbliżej osi igły. W igłach z okrągłą kolbą wybranie jest pomocne w odpowiednim ustawieniu igły. Półpłaską igłę po prostu wkładasz do maszyny tak, jak pasuje - igłę o okrągłej kolbie musisz ustawić ręcznie, wybraniem w kierunku chwytacza. 


IGŁA - JAK WYBRAĆ WŁAŚCIWĄ?

Wbrew pozorom to nie jest trudne zadanie o ile wiesz na jakiej maszynie szyjesz, jaki materiał szyjesz i czy jest gruby czy cienki. Igły maszynowe dzielimy według 3 kryteriów - one pozwolą Ci bez pudła wskazać igłę, którą
potrzebujesz:

1. typ kolby (półpłaska lub okrągła)
2. grubość
3. czubek / rodzaj końcówki

+ system oznaczenia - w zasadzie tu ciężko rozwinąć temat, bo w zdecydowanej większości maszyn domowych spotkamy się z igłami współpracującymi z systemem 130/705H, czasem zamiennie oznaczonym jako 15x1 H (system japoński) oraz 2020 (oznaczenie Singer).

I tak mamy np. igłę półpłaską rozmiar 90 do szycia jerseyu lub igłę półpłaską do szycia jeansu 110 - te informacje wystarczą Ci do zakupu. Już rozwijam tą czarną magię!

1. KOLBA

Dla zdecydowanej większości maszyn domowych dedykowane są igły o półpłaskiej kolbie. Okrągłe (czasem określane jako "grube") kolby spotkamy w maszynach przemysłowych, niektórych overlockach i starszych modelach maszyn. Są bardzo łatwe do rozróżnienia  - rzuć okiem na przekrój kolby, bez problemu zidentyfikujesz swoją!

Kolby: z lewej półpłaska, z prawej okrągła


2. GRUBOŚĆ

Rozmiary igieł do maszyn domowych oscylują najczęściej między numerami 60-100, które wskazują na średnicę ostrza. W oparciu o to powstał system metryczny, w którym igła nr 60 ma po prostu 0,6 mm średnicy (cienka igła do cienkich tkanin), a nr 100 = 1 mm średnicy (gruba igła do grubych tkanin).

Jaka grubość do jakiego szycia? Zaleca się używanie igieł 60 do szycia lekkich/cienkich materiałów, średnich - 65-90, powyżej 95 - materiały ciężkie, grube. Niektórzy znawcy zalecają, aby do maszyn domowych nie stosować igieł powyżej rozmiaru 100, ale część maszyn jest produkowana z przeznaczeniem do szycia grubszych materiałów (np. jeans, drelich).

Oprócz tego systemu spotkamy system amerykański - SINGER, w którym rozmiarowi odpowiada przypisany numer. Producenci igieł podają czasem na opakowaniach oba systemy oznaczania, co wdać na poniższym zdjęciu




3. CZUBEK

Każdy materiał ma inną specyfikę i sposób łączenia włókien, dlatego na rynku spotkamy się ze sporą ilością igieł. Igły ze względu na różne końcówki możemy podzielić na dwie grupy: ostro zakończone (przecinają materiał) i tzw. "z kulką" - okrągło zakończone (rozsuwają włókna, wbijają się między nie - idealne do szycia dzianin i elastycznych materiałów). Końcówki często nie są widoczne gołym okiem (osobiście umiem rozróżniać gołym okiem tylko igły do skóry). Opracowano też stystem kolorystyczny, który powoli nam na lepszą ich identyfikację - nie jest stosowany zawsze, ale jak jest - jest pomocny!

Igły o ostym zakończeniu:
- uniwersalna
- jeans
- mikrotex (np. jedwab, alcantra)
- skóra (ale też: papier, vinyl)

Igły "z kulką":
- jersey
- stretch 

(Grafikę przygotowałam w oparciu o zaczerpiętą na prawach CC grafikę z Wikipedia.org)


IGŁA UNIWERSALNA - standardowa igła, która radzi sobie z większą ilością tkanin, z powodzeniem możesz używać jej też w overlocku. Możesz spotkać oznaczenie symbolem "R".

IGŁA JEANS / DENIM - (niebieski) - igły z ostro zakończonym czubkiem, bardzo wytrzymałe, idealne do do szycia jeansu i denimu, ale także grubych powleczonych sztucznymi tworzywami materiałów - skaju, ceraty, cordury czy folii. Symbole "H-J" lub "J".

IGŁA MIKROTEX (fiolet) - bardzo ostro zakończona, o cienkim i smukłym trzonie, przeznaczona do szycia gęsto tkanych, delikatnych i cienkich tkanin - jedwabiu, batystu, szyfonu, alcantry i mikrofibry. Symbol "H-M". 

IGŁA DO SKÓRY (brąz) - igła ma charakterystycznie zakończony czubek z ostrzem, które przecina materiał pozostawiając charakterystyczne nacięte kreseczki. Przeszyjesz nią też materialy imitujące skórę i papier impregnowany. Symbole (od ang. leather): "LR", "LTR", "H-LL".

IGŁA JERSEY / BALLPOINT (pomarańczowy) - ma okrągły czubek zakończony średnią kulką, idalna do grubszych dzianin o średnich i dużych oczkach. Symbol "SUK".

IGŁA STRETCH (żółty/złoty) - ima okrągły czubek zakończony małą kulką, przeznaczona do szycia delikatnych, lekkch i gęstych dzianin (np. cienki jersey) oraz tkanin elastycznych (stretch, lycra). Symbole "S" lub "SES".


Jak już porządnie wdepniesz nogą w świat szycia i nowych możliwości mogą zaintersować Cię też takie igły:

- igły ze sprężynką do pikowania i "rysowania" ręcznego
- igły podwójne, potrójne
- igły ze skrzydełkami
- igły do owerlocka

IGŁA PODWÓJNA - jedna zmoich ulubionych, poświęcę jej kilka słów:

Składa się z dwóch identycznych igieł, pozwala na podwojenie ściegu na wierzchu (od spodu nici są splątane jedną nitką, bo mamy przecież jeden bębenek). Szycie podwójną igłą ma cele dekoracyjne (możesz użyć dwóch kolorów nici), ale jest też niezastąpiona podczas wykańczania dzianin, kiedy nie masz overlocka (opowiem Wam o tym w kolejnych postach opisując szycie bez overlocka). Więkoszość maszyn jest zaopatrzona w dwa trzpienie do osadzania dwóch szpuli nici.

Chcąc zaopatrzyć się w podwójną igłę musimy zwrócić uwagę na 3 kryteria:
- przeznaczenie: uniwersalne igły do tkanin mają oznaczenie niebieskie, do dzianin - czerwone
- grubość igieł: analogiczny jak w przypadku pojedynczych igieł - rozmiar numeryczny np. 70, 90.
- rozstaw igieł: czyli szerokość pomiędzy czubkami igieł i wykonanym przez nie ściegiem. Wynosi od 2 do 8 i oznacza rozstaw milimetrowy, np. 3 = 3 mm rozstawu.

Czyli jeśli spotkamy np. igłę o czerwonej kolbie 3/75 (lub 75/3 - możemy trafić na odwrócony zapis) to wiemy, że mamy podwójną igłę od dzianin o rozmiarze 75 i rozstawie 3 mm.

Ważne! Ścieg prosty możemy wykonać na każdej maszynie domowej, przystosowanej do szycia podwójną igłą, ale uważaj przy stosowaniu ściegów dekoracyjnych i zygzaka! Szerokość naszych ściegów determinuje płytka ściegowa - jeśli wybierzesz za szeroki ścieg jedna z igieł może w nią uderzyć i się złamać. Zanim zaczniesz szyć przekręć kołem zamachowym i zobacz czy igły mieszczą się w otworze płytki ściegowej!

Moja kolekcja igieł nienadających się już do użytku - zaczęłam zbierać je po roku szycia, zbieram do dziś.

O CZYM WARTO PAMIĘTAĆ?
NA CO ZWRÓCIĆ UWAGĘ?

- O bezwzględnej wymianie igły jeśli jest stępiona lub wykrzywiona. Dlaczego? Po pierwsze - igły są naprawdę tanie, koszt jednej wynosi średnio ok. 0,7- 1,5zł i naprawdę nie warto kombinować w stylu "jeszcze trochę da radę przeszyć!", bo - po drugie - tępa igła może nam dziurawić z trudem materiał, niszczyć go, a ścieg nie będzie równo prowadzony.

- Wykrzywiona igła może uderzyć w płytkę ściegową uszkadzając ją - lub co gorsza: uderzając w płytkę może się złamać i strzelić w nas kawałkiem (sama nieraz oberwałam).

- Właściwy dobór igły zagwarantuje nam ładnie poprowadzony, odpowiednio naprężony ścieg. Czasem krzywy ścieg nie wynika z tego, że masz maszynę do kitu, tylko dlatego, że masz źle dobraną igłę do materiału lub dlatego, że jesteś leniuszkiem i masz stępioną igłę, której nie wymieniłeś/aś.

- Pamiętaj, aby podczas wymiany igły dobrze ją osadzić i wsunąć do końca uchwytu mocującego, a także dobrze przykręcić. Po wymianie igły przekręć kilka razy kołem zamachowym, by się upewnić, że nic nie haczy.

- Nie ciągnij materiału podczas szycia - możesz przeciągnąć go razem z wbitą igłą i pomóc jej się złamać.

- Pamiętaj o odpowiednim chowaniu igły, aby się nie pogubić - o ile grubość widać gołym okiem, tak końcówki czasem naprawdę trudno rozróżnić (chyba, że ma oznaczenie kolorystyczne). Po wymianie igły na inną chowaj ją tak, aby móc ją bez problemu zidentyfikować, najlepiej do pudełka. Ostatnio uszyłam sobie igielnik, w który wbijam odpowiednio igły do tkanin, jeansy i jerseyu.

- Warto kupować igły sprawdzonych firm (odradzam chińszczyznę i popularne niemieckie igły Schmetz, również produkowane w Chinach), polecę za radą zaufanego serwisanta firmę Organ i Groz-Beckert.

- Po czym poznać, że pora wymienić igłę? Podczas szycia tępa igła z większą trudnością przebija materiał. Szyjąc znasz dźwięk swojej maszyny - kiedy igła jest tępa to maszyna zaczyna charakterystycznie stukać podczas każdorazowego przebicia materiału. Słyszałam kiedyś też o teście na rajstopach (wystarczy przebić je igłą - jeśli zrobimy oczko to znak, że czas na wymianę) i paznokciach (ostra igła będzie się wbijać, tępa się ześlizgnie).


PODSUMOWUJĄC

Podczas nauki szycia różnych materiałów dobór i zakup odpowiedniej, nowej igły może otworzyć nam nowe możliwości i ułatwić szycie różnych materii. Ucząc się szyć bazowałam na trzech rodzajach igieł: uniwersalnej, do jeansu i do jerseyu i ich wariantach 70, 90, 100 i w zasadzie nadal używam takich wariantów + podwójną igłę o szerokim rozstawie do wykańczania brzegów. Na początek wystarczy Tobie na pewno mix igieł, później sięgniesz konkternie po te, które okażą się potrzebne. Dobrze dobrana igła pozwolina idealną współpracę z maszyną i porządne, estetyczne szycie! Samo szycie sprawi Ci na pewno jeszcze więcej przyjemności!

Mam nadzieję, że te informacje odnośnie świata igieł zachęcą Was do eksperymentowania i jeszcze lepszego szycia!

Wasza Joanka


Jak myślisz ile zajmuje uszycie sukienki? Poznaj wartość szycia!

$
0
0

"O pani szyje! To mi pani marynarkę uszyje!", "Dla ciebie to pestka!", "Przecież pani to zajmie chwileczkę". "Dlaczego chce Pani za to tyle pieniędzy, to tylko dwa przeszycia?". Nie tylko ja słyszę często te komentarze, ale nie ma co się im dziwić - ogólna świadomość tego, ile czasu potrzeba na wykonanie choćby najprostszej rzeczy (albo dojście do momentu, że jest ona prosta) kuleje w społeczeństwie. Na każdym kroku powtarzam, że szycie jest wspaniałą umiejętnością, ale często spotykam się z brakiem pełnego zrozumienia, że zaawansowane szycie to tak naprawdę wieloetapowy proces, wymagający doświadczenia. Do tego jest wspaniale, jeśli przy okazji idzie z nim w parze zaangażowanie, pasja i serce. Osobom początkującym już od samego początku nauki nie trzeba tego tłumaczyć - samo wzięcie w rękę igły z nitką uczy z miejsca pokory, ale też zaskakuje pięknymi efektami! A co dopiero mówić o hafcie, witrażu czy biżuterii!

W październiku miałam okazję spotkać się z gronem szyjących Bloggerów, by móc się wymienić doświadczeniami, wnioskami, zrobić burzę mózgów i co ważne - wszyscy zauważyliśmy jeden problem: wiele osób nie wie jak tak naprawdę to szycie wygląda od podszewki! Ile wymaga ono czasu i pracy. W odpowiedzi na to postanowiliśmy zaproponować akcję "WARTOŚĆ SZYCIA", która ma na celu uświadomienie, że szycie to nie pstryknięcie palcami. To nie jest tak jak w filmikach "DIY - zrób to w 5 sekund" - to proces (czasem bardzo skomplikowany!), w który można zainwestować masę czasu, pracy i serca. Z drugiej strony pokazując tylko efekty końcowe możemy dać złudne wrażenie, że nasze projekty są proste i szybkie w wykonaniu - czas to zmienić!

Akcja przebiega dwuetapowo na Facebook`u i Instagramie - w pierwszym etapie prezentujemy, co uszyliśmy z pytaniem "Jak myślisz, ile?", drugiego dnia publikujemy odpowiedź wskazując czas, który poświęciliśmy i etapy, według których przebiegała praca. Ja chciałabym wytłumaczyć Ci wartość szycia na podstawie dwóch przygotowanych przeze mnie rzeczy - sukienki oraz torebki z impregnowanego papieru.

Szycie jest odbierane często wyłącznie jako siedzenie przy maszynie (bądź z igłą i nitką w ręce), a tymczasem to szereg czynności: czas poświęcony ma zdobywanie doświadczenia, szukanie inspiracji, projekt, by przejść do szukania materiałów, dodatków, potrzebnej pasmanterii, poprzez przygotowanie do samego szycia: konstrukcja lub wyrysowanie gotowej formy, dekatyzacja, krojenie, podklejenie elementów, aż w końcu szyjesz! Podczas szycia masz czas na poprawki, przymiarki, prasowanie, czasem prucie lub potrzebę zaczęcia od nowa. Niektóre elementy trzeba na koniec wykończyć, udekorować lub zamontować ręcznie (napy, nity). 


Biorąc to pod uwagę - jak myślisz ile czasu zajęło mi uszycie tych dwóch rzeczy?


HISTORIA MOJEJ SUKIENKI - ETAPOWE KALENDARIUM

✂️ szukanie inspiracji i pomysłu (niepoliczalne)

Pomysł wpadł do głowy nagle, od razu, gdy tylko zobaczyłam w sklepie ten materiał - dodałam go do koszyka wraz z podobnym zielonym płótnem w leśny wzór z myślą, że uszyję z nich "jakąś" sukienkę. Zakupiony 25.10.2018 - tu zaczyna się nasza historia.

✂️ projekt (niepoliczalne, w tym 1 godz. 15 min. na szukanie inspiracji)
Zakupione materiały popadły w stan hibernacji - odłożyłam je na półkę, by wrócić do myślenia o sukience 3 tygodnie później, kiedy pozwolił mi na to czas. Wiedziałam, że chcę uszyć dopasowaną sukienkę, ciętą w talii, ale nie mogłam się zdecydować na ostateczny krój. Pierwszym pomysłem było uszycie kiecki na wzór flanelowej, którą szyłam przy pomocy książki Janka Leśniaka. Spędziłam 45 min. przeglądając zdjęcia w internecie i 30 min. przeglądając pobieżnie wszystkie Burdy, wybierając 4 modele. Po tej komplikacji życia z którą żyłam przez kilka kolejnych dni wróciłam do Planu A, rozbudowując go o fuzję z wykrojem retro sukienki w grochy! Kobiece rozterki!

✂️ dobór materiałów - 5 min.
Dobór zajął mi tyle czasu co podejście do półki i wyjęcie tego, co potrzebowałam - moich dwóch kuponów tkanin.

✂️ przygotowanie do szycia - 1 godz. 15 min.
w tym:
- dekatyzacja - 15 min. 
Co to w ogóle jest za dziwne słowo? Źle/nie przygotowane materiały ze sklepu mają tendencję do kurczenia się pod wpływem temperatury, prania - wyparzenie ich przed skrojeniem pomaga uniknąć późniejszych niespodzianek. Moja stacja parowa nagrzewa się 10 min. Porządne wyparzenie materiałów - dodatkowe 5 min.
- konstrukcja formy i krojenie tkanin - 45 min.
Ten etap przebiegł dość szybko, ponieważ formy miałam już gotowe (choć pamiętam, że wykreślenie formy podstawowej góry zajęło mi pół nocy wraz z odszyciem próbnym). Dłuższą chwilę zajęło mi wykreślenie górnych form przodu oraz tyłu sukienki, zwężenie ich tak by, były dopasowane do mojej sylwetki. Klin dołu wykrojony z prostokąta. 

✂️ szycie maszynowe - 4 godz. 21 min.
Przebiegało etapami: z doskoku 13:20 do 13:30, wieczorem od 18:22 do 21:39, przerwa na kanapkę, 22:00 -23:54. Podczas szycia podczas przymiarek wyszło kilka zmian, które musiałam na bieżąco korygować - głównie w obrębie wycięcia pleców i przy rękawkach, którym brakowało elastyczności, bo pewna siebie wykroiłam je z prostą krawędzią, zamiast ją wyprofilować (poratowała mnie jedna z Burd). Sporo czasu spędziłam przy upinaniu fałd dołu sukienki - można marszczyć materiał maszynowo, ale ja lubię to robić ręcznie, nadawać kierunek fałdom - tym razem upinałam dół szpilkami ze 3 razy, bo bo się myliłam w kierunkach! 

✂️ prasowanie międzyoperacyjne - wliczone w czas szycia
tego nie liczyłam, często chwytałam za żelazko, by rozprasować każdą zaszewkę, i szew.

✂️ przymiarka - wliczone w czas szycia
Nawet nie notowałam ile razy muszę się rozbierać i przykładać do siebie wykrojone, sfastrygowane czy przyszyte na maszynie części! Szycie na miarę jest naprawdę zadaniem dla cierpliwych!

✂️ poprawki - wliczone w czas szycia
Szyjąc dużo czasu spędzam na ciągłym mierzeniu ubrania, by na bieżąco poprawiać wszelkie nieprawidłowości (w zaszewkach, zwężeniu tyłu, by skosy nie odstawały na łopatkach). Z tego też powodu musiałam na przykład 2 razy fastrygowałać zamek.

✂️ wykończenia - szycie ręczne - 18 min.
Sukienka wymagała ręcznego wykończenia górnego i dolnego miejsca wszycia zamka krytego, by go ładnie ukryć i połączyć z odszyciem.

+ serce i uwaga włożone w cały proces (niepoliczalne)


Podsumowując: 
Wyliczyłam to dość skrupulatnie - pełny czas od zalążka pomysłu w głowie do ostatecznej formy trwał 42 dni, przy czym sam proces policzalny: trwał łącznie 6 godz. 54 min. W praktyce zajęło mi to cały dzień (szyłam z przerwami od godz. 11:25 do północy - skończyłam o  00:12), bo chciałam robić Wam zdjęcia, musiałam jeszcze mieć czas na podstawowe czynności życiowe i obowiązki w pracy.



ILE POTRZEBOWAŁAM DO USZYCIA TOREBKI? 

✂️ szukanie inspiracji i pomysłu, projekt - 1 min. 
Tu również miałam uproszczone zadanie, ponieważ postanowiłam uszyć sobie torebkę według zimowego tutoriala na uszycie eleganckiej torebki, który już dla Was przygotowałam wraz z Washpapą i Juki, więc i Wy możecie przeskoczyć łatwo ten proces! Niestety nie jestem w stanie dokładnie podać czasu, jakiego wymagało stworzenie formy i odszycie dwóch próbnych prototypów, ale zajęło mi to na pewno jeden pełny dzień z hakiem. Teraz miałam od razu konkretny pomysł na kolor, postanowiłam też wprowadzić zmianę i zastąpić łańcuszek papierowym paskiem, rozmyślań nad projektem i kombinowania nie było - wiedziałam czego chcę. 

✂️ dobór materiałów - 3 dni
Torebkę postanowiłam uszyć z Washpapy, którą miałam w swoich zapasach. Musiałam zakupić elementy metalowe, na które czekałam 3 dni.

✂️ konstrukcja i krojenie - 24 min.
Wyrysowanie form i ich wycięcie jest szybkie i proste, bo Washpapę traktujemy na tym etapie jak gruby papier.

✂️ klejenie - 8 min + ok. 1 godz.
Samo klejenie potrwało ok. 8 minut, ale torebka potrzebowała czasu, by wyschnąć. W tym czasie szyłam pasek.

✂️ szycie - 1 godz. 25.
Torebka jest prosta, a papier nie wymaga obszyć i uzupełniania podszewką, dzięki temu szycie nie trwa długo (zdaję sobie sprawę, że mam sporą wprawę w szyciu papieru!). Uszycie i wykończenie paska oraz głównej komory torebki (po wyschnięciu) zajęło mi łącznie 55 min. Po zmoczeniu Washpapy wodą wywróciłam torebkę na drugą stronę (łącznie ok. 5 min) i pozostawiłam do rana do schnięcia (czas schnięcia wynosi ok. 1  godz.). Rano w 30 min przygotowałam i wkleiłam wewnętrzną kieszeń i pozostawiłam do wyschnięcia.

Całość od zalążka pomysłu do wykonania zajęła mi w sumie 4 dni, z czego wyrysowanie, wykrojenie i  szycie zajęły łącznie 1 godz. 57 min. + czas na schnięcie kleju oraz mokrej torebki (ok. 3 godz.)

+ serce i uwaga włożone w cały proces.


Warto pamiętać, że często najbardziej pracochłonnym zajęciem jest własnoręczne skonstruowanie formy, odszycie prototypu i wynikające z niego poprawki. Tutaj miałam uproszczone zadanie, bo bazowałam na skonstruowanych już formach. Kiedy jednak dostaję pytanie czy uszyję np. torebkę wg czyjegoś pomysłu - odmawiam, bo wiem, że to nie będzie tylko uszycie, ale masa dodatkowej projektowej pracy, prób, błędów, za które Klient na 99% nie będzie chciał zapłacić. W zakresie akcesoriów wolę bazować na swoich sprawdzonych formach, a szycie ubrań wpisuję wyłącznie w przyjemność dla samej siebie i najbliższej rodziny. Poza tym w akcesoriach dużo większą wprawę, kilkuletnie doświadczenie i setki (może tysiące!) uszytych sztuk.


Dlaczego ta akcja jest ważna? 

✂️ Szycie to naprawdę skomplikowany proces, który w który inwestujemy masę czasu, pracy i serca - nie powinniśmy tego lekceważyć i pozwalać się wykorzystywać (chyba, że sprawia nam to czystą przyjemność, albo mamy wizję przyjemnego, uczciwego barteru!). 
✂️ Te wyliczenia czasowe nie mają na celu pokazywanie, że ktoś robi coś szybciej, wolniej, a jeśli robi to w innym tempie to jest mniej warte! Doświadczonej krawcowej uszycie i skonstruowanie sukienki na miarę zajmie zupełnie illą ilość czasu niż szwaczce lub hobbystom. Czas idzie tu w parze z doświadczeniem i wprawą! 
✂️ Na tym właśnie polega urok rękodzieła, że każdy może tą samą rzecz uszyć w zupełnie innym czasie, w zupełnie inny sposób! Może mieć porządną wprawę albo po prostu ceni delektowanie się każdym cięciem nożyc!
✂️ Szycie jest wspaniałym hobby, ale nie zapominajmy, że to nie jest "nic"!. Ile razy ktoś zapytał Was o wymianę zamka w kurtce? Ja zawsze odmawiam, tłumacząc ile to pracy i widzę zdziwienie na twarzach, bo to przecież "tylko" zamek! 
✂️ Są rzeczy których nie da się wycenić, albo mają bardzo wysoką wycenę - wpływa na to zaangażowanie, emocje, historia, sentymenty, ponadprzeciętne zdolności. Pielęgnujmy je! 
✂️ Porządne rękodzieło powinno kosztować! Skoro - przykładowo - uszycie sukienki na miarę zajmuje ok. 7 godz., to dlaczego ma ona kosztować 100 zł wraz z materiałami? Zastanów się zanim zaczniesz się targować z rękodzielnikiem albo po prosu spróbuj to zrobić sam/a.

- - - - ✂️- - - -

Niech ta akcja  stanie się dawką inspiracji, zachęty, podbudowania, niech pozwoli dostrzec w naszym hobby coś więcej niż tylko możliwość skrócenia spodni w 10 minut - bo to ogromny świat możliwości i kreatywności! Zachęcamy wszystkich rękodzielników do wzięcia udziału w akcji - nich połączy nas tag #jakmyśliszile i #wartośćszycia. Szycie nie należy do jedynej czasochłonnej gałęzi rękodzieła, które powinno być docenione i zrozumiane, a w dobie zalewu tanią masówką - jednostkowe owoce naszego doświadczenia, dzieła rąk, powinny być docenione szczególnie! 

Wasza Joanka

PO CO TO KUPIŁAM #45 - w 2019 r. nie wydam ani złotówki na ubrania!

$
0
0
Wracam do Was po dłuższej przerwie - początek roku, zmiana pracowni oraz zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu musiały mnie wykluczyć z gry w zakresie szycia dla siebie. ALE przenosiny pozwoliły skontrolować stan moich wszystkich zapasów materiałów, rzeczy do przeróbki i zrodziły w głowie pewien plan... 


Rok 2019 uznałam za mój prywatny rok wyzwania! W tym roku...

 NIE CHCĘ KUPIĆ ANI JEDNEJ RZECZY W SKLEPACH Z ODZIEŻĄ! 

Wszystkie potrzebne i wymarzone ubrania chcę uszyć sama. Postanowiłam przeznaczyć na swoje cele budżet wysokości 100 zł i się w nim zmieścić. Zakładam, że będę musiała się zaopatrzyć w brakujące elementy (głównie pasmanteria), ale moje składowisko w zasadzie umożliwi mi uszycie tego, czego moja dusza zapragnie. Wykluczam wszelkie rzeczy, których nie jestem w stanie wykonać, czyli w zasadzie tylko rajstopy, skarpety, buty i odzież outdoorową. Mamy już koniec lutego, uszyłam już sobie spodnie, przerobiłam dwie bluzki, uszyłam dwie pary majtek i nie wydałam ani złotówki z tej puli, więc czuję potencjał tego pomysłu! Coś czuję, że połowę tej sumy wydam na gumokoronki do obszycia bielizny, zobaczymy!

Co chcę osiągnąć?

 Jeszcze bardziej skupić się na własnych potrzebach i stanie szafy. Po wstępnym rozeznaniu wiem, że brakuje mi kilku rzeczy i wiem, że jestem je w stanie uszyć - potrzeba tylko chęci! 

 Uzupełnić szafę w ubrania o wysokiej jakości wykonania, które posłużą mi na długo. Lubię cieszyć się dobrymi ubraniami i nosić je aż do zdarcia. To nie jest tajemnicą, że ubrania szyte masowo są wykonane często bez dbałości o detal, wykończenie, są często źle skrojone, a materiały są słabej jakości. "Nie stać mnie na zakup badziewia" - wolę kupować rzeczy droższe, a lepsze i wykonane z sercem, takie które będą trwałe. Uwielbiam kupować rzeczy wykonane przez polskie i zaangażowane ręce. Tak się składa, że sama takie mam! 

 Własnoręcznie szyte ubrania mogę wykonać w pełni z myślą o mnie, wyrażające mój styl: wygodne, kwieciste, uszyte z naturalnych tkanin. W końcu to one są moją wizytówką!

 Oszczędność portfela. Zastanawialiście się kiedyś ile wydajecie na rzeczy, które jesteście tak naprawdę w stanie zrobić i przy okazji czerpać z tego radość? Czas na ich wykonanie jest równy często ilości czasu, który poświęcacie na wycieczkę do sklepu i poszukiwanie produktu. Z tego powodu zaczęłam sama robić proste kosmetyki, proste środki czystości, a mój Mąż piecze chleb. Skoro umiem szyć to chcę to wykorzystać jeszcze lepiej! 

 Zmobilizować się do szycia nowych rzeczy i zdobycia nowych umiejętności (bielizna i odzież wierzchnia typu kurtki, płaszcze, żakiety). Materiały mam, wystarczy podnieść poziom mobilizacji!

 Mądre zakupy. Planuję unikać zakupu materiałów tylko dlatego, że są piękne i muszę je mieć - z takim samym podejściem kupiłam prawie wszystkie materiały, które leżą i się kurzą na półce, a przecież są równie boskie! 

 Wyleczenie się z przypadkowego wchodzenia do lumpeksów i sklepów z tkaninami - jestem podatna na promocje, a niskie ceny w lumpeksach sprawiły, że mam kolekcję materiałów i ubrań do przeróbki jaką mam. Jeśli się tam wybiorę to tylko w poszukiwaniu konkretnych rzeczy (planuję kupić jeansową kurtkę i zapięcie do ogrodniczek - planuję je znaleźć i wydać maksymalnie kilka złotych). 

 Nie będę marnować czasu na szukanie w sieciówkach rzeczy, których wiem, że i tak nie znajdę, bo mam dość wyśrubowane kryteria jakości.

 Swoimi wyborami nie chcę wspierać firm, które zlecają szycie bezimiennym osobom, nie zapewniając im przy tym godziwych warunków pracy. Cenię transparentność i świadomość tego, w czyim portfelu lądują moje pieniądze.  

Na pierwszy rzut idzie... bielizna!
Już teraz po przejrzeniu szafy wiem, że powinnam zaopatrzyć się w nowy żakiet, sukienkę na wesele Brata i cały arsenał majtek (powyżej możecie zobaczy jeden z efektów!). Mam pomysł na sukienkę - ogrodniczkę i hipisowską kurtkę. Czy 100 zł to mało? Czy nie porywam się na szalone fale? Z chęcią poznam Wasze zdanie! Być może mój pomysł zainspiruje i Was!

Do roboty - ubrania same się nie uszyją, prawda? 
Wasza kombinująca Joanka

- - - - ✂️- - - -


PO CO TO KUPIŁAM to akcja, którą zainicjowałam po tym, gdy odkopałam spod fury kurzu mój stos ubrań, rzeczy do przeróbki i materiałów kupionych tylko po to, by "kiedyś" coś z nich uszyć. Okazało się, że zachomikowałam ponad 100 rzeczy do przeróbki - czas się nimi zająć! Celem akcji jest regularne uszczuplenie rzeczy czekających "na potem". Mój cel to 1 rzecz na 2 tygodnie, efekty prezentuję w co drugi piątek na blogu. Też jesteś typem chomika? Zachęcam, przyłącz się do ruchu oswobodzicieli szaf, kątów, strychów i piwnic!

Szczegóły akcji: KLIK
Chcesz zobaczyć moje efekty? Zapraszam - KLIK!
Zapraszam też na naszą grupę na Facebook`u: KLIK - nie tylko dla szyjących! ;)

Overlock (owerlok) dla początkujących: co to jest i do czego służy?

$
0
0
Wraz z coraz głębszym wchodzeniem w rzekę związaną z szyciem prędzej czy później natrafisz na słowo "overlock"/"owerlok" (ja przyzwyczaiłam się do angielskiej wersji). Co to tak właściwie jest i czy może Ci się przydać?


Na początek mam dla Ciebie szybkie zadanie - rzuć okiem na lewą stronę ubrania, które masz aktualnie na sobie. Widzisz ten ścieg, którym obszyto krawędzie wzdłuż boków Twojej bluzki, spodni, spódnicy? Na 99% będą miały obrzucone brzegi ściegiem overlockowym! 1% zostawiam dla braku wykończeń.

Słowo overlock możesz napotkać w dwóch kontekstach: "szew overlockowy" i "overlock". Pierwszy to rodzaj szwu służącego do obrzuceń brzegów materiału. Większość domowych maszyn do szycia posiada wśród zestawu ściegów ścieg overlockowy, służący do obszywania brzegów, ale nie możemy powiedzieć, że maszyna ma overlocka. Mianem "overlocka" określa się specjalistyczną maszynę wyposażoną w ostrze tnące, służącą tylko i wyłącznie do szycia tym jednym ściegiem. To skomplikowany ścieg, który powstaje najczęściej z kombinacji 3, 4, a nawet 5 nitek (w maszynie domowej mamy dwie nitki - górną i dolną), ścieg jest elastyczny, idealnie zabezpiecza brzegi materiałów przed strzępieniem się. Maszyna umożliwia estetyczne wykończenie brzegów. 

Jak zbudowany jest Overlock? 

Overlocka rozpoznasz od razu z daleka - maszyna jest dużo węższa od maszyny domowej i zwykle ma stojaki na 4 szpule nici (spotkasz też opcje z 3 i 5). Ścieg tworzy splątanie nici z widocznych szpuli - maszyna nie posiada dodatkowego bębenka w dolnej części. Maszyna jest wyposażona w dwa noże (górny i dolny) i dwie igły, osadzone obok siebie. 

JUKI MO-1000


Brrrr... to nawlekanie wygląda strasznie!

To jest zdecydowanie najbardziej przerażająca strona posiadania overlocka - po zapoznaniu się z instrukcją drogi przeprowadzania poszczególnych nici można się za głowę złapać, ale gwarantuję Wam, że wystarczy nawlec swoją maszynę kilka razy i uda Ci się to później bez problemu.

Uprościć to mogą dwie sprawy: 

1. System przeprowadzenia nici w każdej maszynie jest wyraźnie oznaczony za pomocą kolorów. W każdej maszynie panuje też zasada, że dwie nici odpowiadają za dolną część szwu. Te przeprowadzamy najpierw - dość skomplikowaną drogą muszą trafić do obu chwytaczy: górnego i dolnego. Dwie pozostałe są dużo prostsze - ich nawlekanie przypomina trochę nawlekanie zwykłej maszyny do szycia - te nici trafiają do obu igieł.

2. Nawlekanie nowych nici można uprościć sobie tak: ucinasz nić przy szpuli, podmieniasz szpulkę i związujesz nici. Podczas wykonywania ściegu nić zostaje przeciągnięta swoim systemem - nie musisz każdorazowo nawlekać całej maszyny od zera. Musisz tylko uważać, aby zrobić mały, dobrze zaciśnięty supełek, bo może po drodze utknąć i urwać nić - wtedy musisz wykonać całą operację od nowa.

Niektóre modele posiadają szeregi udogodnień. Juki MO-1000 jest na przykład zaopatrzony w pneumatyczne nawlekanie nici - nawlekanie zostało uproszczone do tego stopnia, że nie musisz przeprowadzać nici samodzielnie: wsuwasz końcówkę nici w odpowiedni tunel i za pomocą podmuchu powietrza nić zostaje przeprowadzona przez konieczną trasę. 


Ucinanie krawędzi? Brzmi super!

Overlocki zaopatrzone są w systemy noży (górny, dolny), co umożliwia ucinanie i wyrównywanie krawędzi obrzucanego materiału bezpośrednio przed wsunięciem go pod igłę. Jeśli chcielibyśmy powtórzyć tą czynność przy pomocy zwykłej maszyny do szycia - musielibyśmy najpierw równiutko uciąć nadmiar zapasu szwu nożyczkami, a następnie obrębić brzegi ściegiem obrzucającym (najprostsze rozwiązanie: zygzak), a tu mamy 2 opcje w 1 i to z dużo ładniejszym efektem! Nóż można chować/wyłączyć podczas szycia. Trzeba pamiętać również o tym, że nóż - jak to nóż - tępi się wraz z pracą i trzeba go ostrzyć/wymieniać. Mnie takie odświeżenie maszyny kosztowało w serwisie 100 zł.  


Jaki rodzaj materiałów mogę szyć na overlocku?

W zasadzie możesz estetycznie wykończyć wszystkie tkaniny i dzianiny. Odpowiada za to transporter różnicowy/dyferencjał. Nazwa może odstraszać, ale to właśnie dzięki niemu możesz podłożyć pod noże i igły materiały o różnym stopniu rozciągliwości, bez troski o sfalowanie. 

Jak to możliwe? Pod stopką znajdują się dwa transportery, które mogą pracować w różnym tempie. Prędkość pracy obu transporterów względem siebie regulujesz pokrętłem. W położeniu "N" pracują one z równą prędkością - w tej sytuacji podają równo nierozciągliwe materiały. Jeśli mamy jednak do czynienia z materiałami elastycznymi to ważne jest skorygowanie sposobu podawania materiału przez oba transportery tak, by nie rozciągały obszywanej części lub w przypadku cienkich materiałów - by się nie marszczyły.   

Przy zmianie rodzaju przeszywanego materiału zrób koniecznie próbkę na skrawku materiału - upewnij się, że ścieg nie będzie rolował lub marszczył szytej przez Ciebie rzeczy! 

Efekt wykończeń różnych materiałów przy pomocy overlocka: cienki trykot (1), jersey (2), dresówka drapana (3), dzianina swetrowa (4), polar (5), len (6), bawełna (7 i 8), materiał podszewkowy (9), tiul (10) i cerata (11). 

Jakie igły pasują do overlocka? 

We wpisie odnośnie rodzajów igieł wspomniałam Wam, że istnieją specjalne igły do overlocka. 

Igły do overlocka są uniwersalne pod kątem zastosowania (nie ma podziału na tkaniny, dzianiny, stretch, itp. - to upraszcza sprawę zakupu), a najczęściej zalecaną grubością jest 80 i 90. Najczęściej spotykane są igły półpłaskie, ale upewnij się jaka kolba jest dedykowana Twojej maszynie. Igły do overlocków mają odmienny system, ale ich budowa bardzo przypomina igły uniwersalne, dlatego też często zamiast kupować dedykowane igły można użyć igieł uniwersalnych. Wiadomo, że odmienne systemy igieł są stworzone po to, by wydobyć jak najlepsze parametry szycia - ja osobiście nie wyczuwam różnicy. 

Czy overlock wymaga specjalnej troski?

Overlock jak każda maszyna wymaga konserwacji i czyszczenia, dzięki której będzie mógł działać niezawodnie i cieszyć nas długo, od tego nie uciekniemy. Overlocki niestety brudzą się dużo szybciej niż uniwersalne maszyny do szycia, a większa prędkość pracy powoduje, że powinniśmy też pamiętać o częstszym oliwieniu naszego kumpla. 

Stan "zakłaczenia" kontrolujemy mimowolnie zaglądając pod dolną pokrywę podczas wymiany nici, ale warto robić to często, ponieważ podczas cięcia materiałów nożem podczas szycia wytwarzamy sporo pyłu z drobnych włókien, które osadzają się na naoliwionych mechanizmach - powstający w ten sposób brud i jego ewentualny wpływ na sprawność maszyny łatwo sobie wyobrazić! Warto przetrzeć pędzelkiem podzespoły nawet po każdym szyciu, bo ilość "odpadków" jest dużo większa niż w maszynach domowych, a maszyny nie warto zaniedbywać. Dlatego tak ważne jest, by dbać o czystość nie tylko w dolnej części, ale w obrębie całej maszyny: czyścimy też okolice transportera, przestrzeń pod płytką ściegową, warto raz na jakiś czas za pomocą szpilki udrożnić talerzyki naprężające nić, która się ściera w tym miejscu. Pamiętajmy też o oliwieniu iglicy! 


Na koniec ciekawostka: spójrzcie jak wyglądał pierwszy overlock! Pierwsze overlocki powstały już w latach 80-tych XIX w. za sprawą rodziny Merrow i ich firmy Merrow Machine, produkującej overlocki do dziś.

źródło: en.wikipedia.org

Podczas poruszania się w świecie maszyn dedykowanych wykończeniom możecie natrafić jeszcze na coverlock i renderkę - opiszę w skrócie:

RENDERKA - sama maszyna wygląda bardzo podobnie do overlocka, ale:
- jest pozbawiona noża
- wykonuje inny ścieg - ścieg drabinkowy, który służy do wykończeń np. dekoltu, rękawów (przejrzyj się szwom swojego ubrania!). Ścieg drabinkowy jest prosty do rozpoznania: od góry (na wierzchu materiału) tworzą go 2 (rzadziej 3) rzędy szwu prostego (podobny efekt do szycia podwójną igłą), a od spodu tworzy elastyczny ścieg, przypominający overlockowy. Ściegiem overlockowym obszywa się krawędzie - drabinkowym możesz szyć "głębiej".

COVERLOCK - łączy w sobie funkcje renderki i overlocka. Coverlocki mają też inne wzory ściegów. 


Podsumowując zalety posiadania overlocka:
✂️ równo docięte nożem szwy
✂️ estetycznie i szybko wykończone krawędzie
✂️ możliwość szycia dzianin i tkanin i to bez potrzeby wymiany igieł

Czy posiadanie overlocka jest konieczne? Nie, istnieje szereg sposobów na wykończenia brzegów, które opiszę Wam w kolejnym poście. Na potrzeby domowe, hobbystyczne te metody są zdecydowanie wystarczające, ale jeśli marzysz o wskoczeniu na wyższy poziom w zakresie szycia, uproszczeniu sobie pracy i osiągnięciu wyższego stopnia estetyki wykończeń, porównywalnej z odzieżą wykonywaną w szwalniach - overlock jest stanowczo dla Ciebie! 


Wszystkie lekcje: KLIK

Joanka Z.

Własna pracownia - plusy i minusy

$
0
0
Kiedy wspominałam komuś, że mam własną pracownię to często spotykałam się z odbiorem jakbym zdobyła szczyt marzeń. Tymczasem posiadanie pracowni poza domem ma też swoją drugą stronę medalu. Mój kącik krawiecki mieścił się na przestrzeni 9 lat w różnych miejscach: w pokoju Babci, w oddzielonej regałem przestrzeni w moim pokoju w domu rodzinnym, w kuchni w kawalerce Narzeczonego, w wynajmowanym pokoju poza domem, a także osobnym lokalu, który był TĄ wymarzoną pracownią, by ostatecznie zająć pół naszego dwupokojowego mieszkania. Przeprowadzka w domowy rewir wymagała sporo przemyśleń i odwagi, ale wylądowałam tu z bagażem doświadczeń, przyzwyczajeń i wiedzy co jest mi potrzebne a co nie. Dlaczego zdecydowałam się na ten krok? 


Zwykle posiadanie własnej pracowni kojarzy się z wolnością, patrzy się na ten fakt w superlatywach, a rzadko kiedy mówi się o minusach i ograniczeniach takiej sytuacji. Na początku chciałabym zaznaczyć, że moje moje wnioski spisałam wyłącznie na swoich doświadczeniach i obiciach po różnych kątach takich, a nie innych. Są też mocno naznaczone moim upartym i niepokornym charakterem. Bycie rękodzielnikiem niesie ze sobą również pewną specyfikę polegającą na wiecznym szukaniu balansu pomiędzy weną a obowiązkiem, przejawem artyzmu a mechanicznym wykonywaniem czynności, między pracą a pasją, mózgiem i sercem. Moja pracownia nie nosiła znamion sklepu/galerii - była raczej miejscem pracy przypominającej warsztat w garażu, ale 10 minut pieszo od domu. Pracownia była otwarta dla gości, a gotowe produkty można było kupić od ręki po zapoznaniu się z nimi. Jaki był bilans plusów i minusów tego układu i dlaczego od dwóch miesięcy działam w domu? Aby od razu zacząć z grubej rury przejdźmy do minusów.

MINUSY

1. KOSZT

Minus numer jeden: koszt najmu. Płacenie czynszu jest oczywistością i zwykle to on jest głównym kryterium wyboru lokalu, a podjęcie najmu łączy się z przekonaniem, że jesteśmy w stanie pokryć te koszty. Tak też było i u mnie - byłam przekonana, że dam radę, zakładałam też, że skoro firma z roku na rok przynosi zysk, a przychód rośnie to na pewno będzie OK. Działając w branży rękodzielniczej musisz przyzwyczaić się do tego, że to zawód w którym nie ma stałości finansowej - chyba, że masz strategicznych kontrahentów, którzy gwarantują Ci stałą ilość regularnych zleceń. Są miesiące lepsze i gorsze - w zależności od tego jaką masz grupę docelową, rodzaj produktów, czy podlegasz sezonowości. Ja tą huśtawkę zdążyłam zaakceptować, ale i tak fakt, że sprzedaż nagle staje albo nagle rusza z kopyta ciągle mnie zadziwia. Przez to rozchwianie żyłam w ciągłym stresie czy uda mi się zarobić na opłaty (zarobienie na czynsz i na ZUS powodowało, że musiałam wygenerować minimum 2400 zł, by spłacić należności i dopiero zacząć myśleć o tym, by wybrać się na zaopatrzenie lodówki), a myśl, że pracuję by w pierwszej linii spłacić spory "haracz" i poczucie, że pracuję za darmo nie upraszczało sprawy, a z układu "sztuka dla sztuki" nie wykarmię rodziny. Przez długi czas mamiłam się myślą, że przecież daję radę, szycie stało się narzędziem do koniecznego zarobienia pieniędzy, co powodowało ciągłe napięcie, w efekcie wypalenie, które trwało ponad pół roku. Potrzebowałam zmiany i pewnym momencie naprawdę nie wiedziałam już gdzie ciąć koszty, by nie musieć obniżać poziomu jakości produktów. Doszło do mnie, że jedynym mocnym bodźcem, który jest w stanie mnie ruszyć w posadach jest pogodzenie się z myślą, że wzięłam na barki zbyt duży koszt, nie warty moich nerwów i pasji. 

Na pytanie dlaczego postanowiłam zrezygnować z pracowni odpowiadałam wprost, bez owijania: cięcie kosztów. Moje ręce nie są w stanie zrobić (=zarobić) więcej, głowa nie wymyśli na siłę złotej myśli. Mimo moich szczerych chęci i poczucia, że daję z siebie wszystko bywały miesiące, że ledwo dawałam radę uzbierać na konieczne opłaty (wliczając w to rachunki, kredyt). Stały one ponad moimi przyjemnościami (nagrodą za pracę), wciąż i wciąż rezygnowałam z własnych celów i marzeń, np. podróży. 

2. METRAŻ

Wiecie, że duża przestrzeń potrafi być problemem? Jeśli macie zacięcie minimalistyczne to wygracie, ale ja - jako że jestem typem chomikiem, który przygarnia wiele rzeczy - byłam skazana na przegraną. Spory metraż nie upraszczał sprawy, ponieważ dawałam sobie pozwolenie na przyjmowanie WSZYSTKIEGO. W efekcie strasznie mocno się zagraciłam, tracąc panowanie nad tym co mam, a czego nie. Pracuję w chaosie, zwykle szyję kilka rzeczy na raz, wszystko rozkładam, części nie kończę, a że miejsce na to pozwalało to zamiast układać rzeczy na sobie układałam je na płasko, aby były widoczne, zagracając każdy możliwy blat (a miałam ich 3 + stół krojczy). Poza tym roboczy charakter mojej pracowni, która nie miała ani walorów ani potrzeb reprezentatywnych, pozwalał mi na pozostawianie za drzwiami bałaganu czy po prostu rozłożonych wszędzie rzeczy do zszycia. Czasem uczucie zagracenia podcinało mi skrzydła, a widok tej ogromnej fury rzeczy, które powinnam uszyć nie upraszczał sprawy. Zalegające zapasy krzyczały "zrób coś ze mną Joanno!", co zamiast zachęcać odbierało mi chęć do działania - bo od czego zacząć? Z kolei porządne, gruntowne wysprzątanie pracowni zajmowało mi około tygodnia. 

Przeniesienie się na dużo mniejszy metraż wymagało mocnego uszczuplenia całości zapasów tkanin, pasmanterii, sprzętu, a miałam tego naprawdę sporo! Tego bałam się tak naprawdę najbardziej - że się nie pomieszczę i będę żyć w ciągłym bałaganie. Okazało się, że nie potrzebuję ogromnej ilości materiałów do działania i że jestem w stanie sprzątać obszar roboczy wokół na bieżąco. Ograniczenie miejsca, materiałów i narzędzi pracy do minimum pozwoliło mi się łatwiej zorganizować, pod ręką mam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Przed wyprowadzką sporą część materiałów oddałam, sprzedałam po kosztach, zorganizowałam nawet "wystawkę" w pracowni, gdzie każdy mógł (ale nie musiał) wrzucić wedle uznania datek za przejęte materiały, dodatki, meble. Udało mi się dzięki temu uszczęśliwić masę osób, uspokoić głowę, że zrobiłam coś dobrego, wesprzeć kilka akcji charytatywnych, ale też uzbierać fundusze na nowe półki!

W ten sposób zostawiłam sobie wyłącznie materiały, które podobały mi się najbardziej i były dla mnie ważne, materiały, z którymi chcę pracować. Rozwiązanie tej kwestii pozwoliło się skupić na projektach, które gają ze mną w 100%. Pomniejszenie przestrzeni w moim przypadku okazało się zbawienne w skutkach. Zamiast dwoić się i troić nad myśleniem jak zarobić, przerobić zapasy, jak zapłacić za czynsz mogę się swobodniej skupić na tym, co naprawdę chcę szyć. Oddałam prawie cały zapas skaju, co zmusiło mnie do tego, w sięgnąć po alternatywne, przyjaźniejsze środowisku materiały (papier, tyvek, korek), co planowałam zrobić od około dwóch lat, a nie byłam w stanie, bo blokowały mnie zapasy. 

3. GODZINY PRACY

Zwykle to najpiękniejsza wizja: elastyczne godziny pracy. Moja pracownia znajdowała się w dość specyficznym, ukrytym miejscu na poddaszu - to było fantastycznym układem, bo nie miałam przymusu otwierania lokalu w konkretnych godzinach dla przechodniów i interesantów, mogłam tu przesiadywać bez problemu o każdej porze. Próbowałam robić przerwy wychodząc na spacer, idąc do domu na obiad i to zwykle - idąc tropem Prawa Murphy'ego - były te momenty, kiedy byłam potrzebna tu i teraz. Moje godziny pracy unormowały się w zasadzie same i były dostosowane do kurierów ("Pani Joanno, przyjadę dziś szybciej - jest pani na miejscu?""Pędzę, będę za 10 minut!") i odbiorów osobistych klientów, którzy mieli czas najczęściej po godz. 17:00. Problem jest tylko taki, że kreatywności nie włączysz na pstryknięcie palcami, a pomyły na działanie nie przychodzą punkt 9:30 przy kubku porannej yerby. Bywały dni, kiedy przyszpilona potrzebą siedzenia w pracowni, z pełną świadomością, że przecież jestem w pracy, więc powinnam pracować, próbowałam się zmuszać do działania, co dawało zupełnie odwrotne skutki, szczególnie gdy przechodziłam depresyjne epizody. Prowadząc w firmie tak naprawdę cały czas jesteś jakąś częścią mózgu w pracy (szukasz inspiracji, odbierasz bodźce, rejestrujesz pomysły) i zasada "nie pracujesz = nie zarabiasz" bywa okrutna. Kiedy już przebywałam w pracowni, w której mogłam rzeczywiście coś fizycznie zrobić, a brakowało weny, potrafiłam sama mocno zagonić się do czarnej dziury. 

Bardzo doceniam regularność pracy, unormowane godziny i moment odcięcia od roboty, by przejść w tryb "rodzina-dom", ale chcąc działać zgodnie z własnym trybem, by być najbardziej efektywną w każdym momencie, upchnięcie się w ramach nie działało. Zwykle wychodziłam dopiero wtedy, kiedy skończyłam zaplanowaną rzecz, bo po prostu lubię szyć i nie umiem ot tak odłożyć tworzonej rzeczy - chcę zobaczyć efekt :). Nieregularność mojego trybu naginałam do potrzeb odbioru przesyłek (tych wielkogabarytowych, małe czasem przekierowywałam do domu) i spotkań. Czasem guzik z weną pstryknął w tym momencie, czasem nie. 

4. GDZIE JEST WIERTARKA?

Wszyscy wiemy, że ważne jest oddzielenie strefy pracy i strefy domu. Odseparowanie miejsca pracy i jednocześnie miejsca realizacji hobby od nieskalanego pracą (=hobby) domu bywało jednak problematyczne pod kątem sprzętu. Nie miałam potrzeby dublowania maszynerii i narzędzi i bazowałam na operowaniu jednym odkurzaczem, wiertarką, wkrętarką, pistoletem do kleju na gorąco czy lutownicą. Te sprzęty wędrowały między jednym miejscem a drugim i zawsze - jak się na pewno domyślacie - były nie tam, gdzie ich potrzebowaliśmy z Mężem. Kiedy byłam w domu i chciałam odkurzyć albo zamontować pilnie półkę, pech chciał, że albo miałam przymusowy marsz do pracowni, albo byłam zmuszona przełożyć plany. Kiedy z kolei miałam impuls, by spontanicznie i ochoczo podziałać rękodzielniczo to albo nie miałam jak tego zrobić w domu (brak sprzętu i materiałów pod ręką) albo przesiadywałam w pracowni (miejscu pracy) do późnych godzin nocnych, by np. zszyć jak najwięcej części swojej wymarzonej kurtki. To ciągłe żonglowanie tym, by mieć potrzebę i ochotę w dobrym miejscu i czasie powodowały, że traciłam zapał, a masa pomysłów uciekła bokiem. Wiem, że to brzmi bardzo prozaicznie, ale nie raz miałam związane ręce i w ten sposób na przykład przez 2 lata nie uszyłam poszewek na poduszki, bo wiecznie nie pamiętałam o tym, by je w domu zmierzyć. Po przeprowadzeniu do domu uszyłam ich od razu 10. Z tego samego powodu w pracowni rzadko kiedy myłam okna. Teraz mam wszystko w jednym miejscu i cieszę się, że nie mam dylematu co zrobić z drugim odkurzaczem, a odkurzać mogę kiedy tylko chcę, pamiętając o ciszy nocnej.


5. LOKAL I JEGO SĄSIEDZI

Wynajmując lokal wpisujesz się dobrowolnie w obcy, nieznany Tobie kontekst, który poznajesz z każdym dniem funkcjonowania. Mój lokal był dość specyficzny: sąsiadami byli kominiarze, protetyk i księgowość spółdzielni, z kolei w samym "pokoju" było bardzo zimno i ciemno. Przyjmowałam to na klatę. Nawet chowających się pod moim okiem gimnazjalistów palących fajki, pijaczków raczących się potajemnie wódeczką i dziki wyżerające kocie żarcie z kocich domków traktowałam z przymrużeniem oka jako lokalny folklor. Z kolei sama hałasując czułam się dziwnie: puszczając muzykę, albo robiąc pajacyki, by się rozgrzać w zimne dni, miałam wrażenie, zbyt głośne dźwięki przeszkadzają osobom dookoła i pod spodem. Sama też musiałam znosić durne, tępe techno dochodzące czasem zza drzwi, nie chciałam tego robić innym. 

Jestem osobą, która potrzebuje maksymalnego skupienia. Nawet podczas tego wieczornego pisania posta mój Mąż ogląda obok film w słuchawkach, aby mnie nie rozpraszać. Na wszelkie głosy dochodzące zza drzwi pracowni (nie mówiąc o zaglądających przechodniach, chcących zapytać o to dlaczego nie ma kominiarza/protetyka/księgowej) reagowałam jak surykatka i skutecznie wybijałam się z rytmu. W związku z tym, że w każdym momencie mógł do mnie zajrzeć Klient, listonosz lub kurier siedziałam w ciągłym napięciu i zamykanie drzwi na klucz nie pomagało. 

Ponadto dochodzi kwestia inwestowania w remont, meble. Każdy, kto wynajmował jakąkolwiek przestrzeń, wie o czym mowa. Niby jesteś u siebie, ale nie do końca i z tego powodu trudno też inwestować pieniądze w miejsce, w którym być może nie zostaniesz na długo. Mojej pracowni było bliżej do skrzyżowania garażu i poddasza, niż do eleganckiego sklepu, więc nie czułam też potrzeby gruntownego remontu, dbałam raczej o to, by czuć się tak jak w domu, a nie w biurze, przez to też mocno emocjonalnie związałam się z tym miejscem, ale nie na tyle, by spakować mandżur i iść z życiem dalej. 

6. POTRZEBY PIERWSZEGO STOPNIA

Nie samym szyciem człowiek czyje - trzeba jeszcze jeść i mieć dostęp do łazienki. Prozaiczna sprawa, bo w zasadzie wystarczy czajnik z ciepłą wodą + kanapki/przekąski, ale mój tryb pracy powodował, że często zapominałam o jedzeniu (jak się skupię na robocie to działam jak w transie) i ratowałam się na szybko czekoladą ze sklepu, aby szybko podnieść cukier i działać dalej. 

A co z toaletą? Do tej pory pracując poza domem miałam do czynienia z łazienką, która nie była na moją wyłączność. Nie pytajcie na jaki sajgon czasem natrafiałam po dyżurze kilku niezbyt kulturalnych kominiarzy... Niestety takie miejsca "niczyje" sprawiają, że nikt o nie nie dba i często mi było po prostu wstyd wskazywać gościom drogę do toalety. 


PLUSY

1. MOMENT PRZEJŚCIA

Najważniejszym plusem jest zdecydowanie konkretne, "namacalne" rozdzielenie pracy od domu, moment w którym nakładasz buty, wychodzisz ze strefy domowej, przenosisz się w sferę kreatywnej pracy. Sam transport jest idealną śluzą myślową. Moja pracownia mieściła się 10 minut od domu, ale często wychodziłam dużo szybciej, by powędrować okrężnymi ścieżkami przez las. Oczyszczałam sobie głowę, układałam w głowie plan działania, tworzyłam w głowie odpowiedzi na maile, wymagające przemyślenia spraw i wchodziłam z konkretną check-listą w głowie na dziś, którą spisywałam codziennie przy kubku jakiegoś ciepłego napoju. To czy mi się udało ją zrealizować czy nie to już inna kwestia, ale start miałam zwykle dobry. Często przyjemność pracy sprawiała, że nie chciało mi się wracać do domu , szczególnie w dni, kiedy Mąż był poza domem i świadomie naginałam moment przejścia ze strefy pracy/hobby do domu. 

2. ELASTYCZNOŚĆ

Tu swobodnie przechodzimy do kolejnego plusa: elastyczności. Ma ona swoją dobrą i złą stronę. Z jednej strony jesteś Panią/Panem swojego losu i czasu, możesz dostosować tryb działania pod siebie, ale prędzej czy później warto pogodzić się z myślą, że trzeba umieć dostosowywać się też do losowych warunków i okoliczności. I o ile urwanie sieci internetowej pozwala fantastycznie skupić się bez rozpraszania na pracy rzemieślniczej, a rozładowany telefon (bo ładowarka "się rozwaliła") sprawia, że nie zadzwoni dziś do Ciebie kolejna pani z banku, oferująca super pożyczkę na firmę, która rozwiąże twoje wszystkie problemy, tak mogą zdarzyć się też sytuacje, które mocno pokrzyżują Ci plany. Kiedyś wpadli do mnie panowie z odgórnego polecenia, by zamontować światłowody do internetu. Przez przypadek przewiercili mi kabel i odcięli zasilanie w całej pracowni. Ja działałam prędko, by wykończysz piątkowe zamówienia i lecieć z nimi na pocztę, a panowie mi mówią "ups, chyba ma pani dzięki nam wolne!". Myślałam, że mnie szlag jasny trafi, mimo, że mogłam rzeczywiście iść na przymusowy urlop. Uratowałam sytuację przedłużaczem o długości 10m i pociągnięciem prądu z korytarza przy otwartych drzwiach. 

3. MÓJ CYRK, MOJE MAŁPY

Wypisane powyżej minusy, ograniczenia związane z samym lokalem nie grały dla mnie w zasadzie wiodącej roli, ponieważ to było moje KRÓLESTWO. Mogłam w nim bałaganić do woli, nie ograniczało mnie miejsce i spojrzenie innych osób. Ilekroć ktoś do nie zawitał i przepraszałam za bałagan to było dla odwiedzających oczywiste, że bajzel powinien tu być ("przecież to kuźnia kreatywności!"). Możliwość pozwolenia sobie na taką swobodę to zdecydowanie rodzaj luksusu i braku tej wolności w rozmachu bałam się najbardziej podczas zminiaturyzowania i przenoszenia pracowni do domu. Musiałam nauczyć się z dnia na dzień regularnego sprzątania po sobie i trzymania całości w ryzach, co uważam za ogromny sukces i potrzebną zmianę na plus! 

Ponadto dla wielu spośród szyjących osób, z którymi rozmawiałam, największym wyzwaniem jest przygotowanie stanowiska pracy. Kiedy szyjesz hobbystycznie i nie masz własnego, stałego kąta do pracy trudno się zabrać za tworzenie, bo sama myśl o wyjęciu z szafy pudła z maszyną odbiera zapał. W momencie, kiedy masz wszystko rozstawione i gotowe do pracy jest dużo prościej się zanurzyć w działaniu! Do tego wniosku doszłam już na początku drogi i miałam maszynę zawsze ustawioną na stole w babcinym pokoju, który służył za pokój gościnny. Stałe miejsce pracy rękodzielniczej, które na Ciebie czeka (obojętnie czy jesteś kaletnikiem, haftujesz, robisz biżuterię czy malujesz kubki) jest moim zdaniem kluczowe, a jego wielkość powinna być dostosowana do Twoich potrzeb (chociaż po sobie widzę, że mój rozmach z metrażem 33m2 pracowni był mocną przesadą!) i moim zdaniem nie ma znaczenia gdzie go umieścisz - w domu, garażu, pokoju cioci czy oddalisz go o 30 min. jazdy autobusem. Ważne, aby Ci mądrze służył, bo po to przecież jest.

4. SKUPIENIE WYŁĄCZNIE NA PRACY

To przedłużenie punktu o potrzebie ustalenia granicy dom-praca. Jesteś w pracy - zajmujesz się pracą. Nie zaprzątasz sobie głowy obiadem, nie rozprasza Cię syf na kuchence, brudna patelnia, pranie, liście na balkonie czy przewracające się półki na regale. Pracownia daje Ci fantastyczną możliwość zatopienia się w świecie kreacji i przyznam szczerze, że osobny lokal nie jest do tego poczucia potrzebny. Wystarczy coś, co sprawi, że poczujesz odcięcie tych światów i w rzeczywistości są to najczęściej po prostu drzwi. 

5. TRAMPOLINA DO ROZWOJU

Własny lokal jest zdecydowanie idealnym krokiem, by wystrzelić dalej z rozwojem firmy. To miejsce, w którym możesz stworzyć osobny kąt fotograficzny (ładne, porządnie wykonane zdjęcia są kluczową sprawą wizerunkową jeśli działasz internetowo), zaprosić klientów, kontrahentów, specjalistów. To w końcu miejsce, w którym możesz zatrudnić pracowników. Osobny lokal daje oderwanie się od prywatności, w którym możesz zadziałać czysto biznesowo. 

- - - - ✂️- - - -

Musiało minąć sporo czasu, abym poobijała się o różne wnioski, by dojść do stwierdzenia, że nie jestem dużą firmą i nie chcę mieć większej. Działam w pojedynkę i w tym widzę swoją moc. Po kilku współpracach doszłam do wniosku, że bardzo lubię to, że jestem niezależną od nikogo Zosią Samosią, że sama dbam o każdy etap - od momentu wymyślenia, zakupów, wzięcia materiału, uszycia po sfotografowanie, wprowadzenie do sklepu i zapakowanie do wysyłki. To niesie za sobą pewne ograniczenia, bo ilość mojego czasu i możliwości jest policzalna, ale taki rodzaj w pełni zaangażowanej pracy daje mi największą satysfakcję. Nie mam dużej sprzedaży i miliona zamówień, a duży procent roboty nie jest związany z szyciem wiec nie wymaga aż osobnego lokalu.

Stwierdziłam, że nie chcę się rozwijać kosztem swoich nerwów i spokoju ducha. Wolałam zrezygnować z pracowni i pracować na swoich warunkach, niż dać się wypalić przyziemnym sprawom (opłaty), które odbierały mi skutecznie chęć do działania lub kierowały myśli na niewłaściwe tory. I już wiem, że chcę być z tym sama, że to mój wybór. Że nie jest to przymus finansowy, bo dodatkowa para rąk pozwala na większą ilość efekty, ale nie takich, które mnie zadowalają. Dużo ważniejsze od ciągłej gonitwy za utrzymaniem firmy było skupienie się na tym co dla mnie ważne i cenne: jakości, spokoju, działaniu w sposób nie wymuszony i tworzeniem rzeczy z pełnym zaangażowaniem. Okazało się, że do tego nie potrzebuję osobnego lokalu, wystarczy mój własny dom! Zaoszczędzone (tzn. niewydane na czynsz) pieniądze będę mogła przeznaczyć na życie rodzinne, podróże i rezerwy finansowe, których wciąż mi brakowało. Gdy zapadła decyzja o zamknięciu pracowni poczułam się jakbym zabiła jakiś kawałek siebie, jakbym godziła się na regres, ale w istocie wyszło mi to na dobre, ponieważ potrzebowałam bardzo mocnej zmiany. Postawiłam na zasadę krok w tył, dwa kroki wprzód.

Być może odbierzecie moje wypisywanie minusów jako użalanie się nad sobą, ale stanowczo nie o to mi chodzi - chciałam rzetelnie wypisać to, co zauważyłam po przejściu na drugą stronę lustra. Umiem się zaadoptować do najróżniejszych warunków i gdyby nie sytuacja finansowa być może nigdy nie zdecydowałabym się na krok z rezygnacją. Ale teraz, kiedy już to zrobiłam i poczułam przyjemność pracy w domu, rzeczywistego dopasowania trybu pracy do własnego, nie narzuconego sobie w niepotrzebny sposób rytmu żałuję, że nie podjęłam tej decyzji wcześniej. Odeszło mi dużo stresu, zauważyłam do ilu niepotrzebnych spraw przywiązywałam uwagę i emocje. Szyję dużo mniejszą ilość rzeczy na raz, skupiam się na tym, by je skończyć i nie potykam się o czekające na mnie i łypiące spojrzeniem "czekam na Ciebie!" wykrojone części i częściowo szyte półprodukty. Zamiast skupiać się na zarabianiu mogę skupiać się na tworzeniu. Wróciłam do jogi, działam w zgodzie z sobą i czuję się w końcu ze sobą dobrze. Czasem dochodzą do mnie plotki, że ponoć zamknęłam działalność, a ja mam się dobrze i mało tego: wprowadziłam długo planowaną, nową serię produktów z korka, po 7 latach wróciłam do rysowania, a nowa sceneria sprawiła, że i mój Instagram stanowczo zyskał na wyglądzie! A kiedy mi zabraknie siły na bycie wojującą Joanną d'Arc idę zmywać naczynia, siekać szczypiorek, zdrzemnę się na normalnym łóżku - wykorzystuję owocnie czas w inny sposób, ładuję baterie i nie przechodzę w stan uśpienia chęci. I znowu z ochotą siadam do maszyny! Nie muszę się spodziewać nieplanowanych wizyt (co też jest pewnym minusem pod kątem sprzedaży i faktem, że dla wielu osób odwiedzenie mojej pracowni było atrakcją). Doceniłam proste rzeczy, takie jak obecność lodówki, a wyjście na pocztę jest teraz wycieczką.

- - - - ✂️- - - -

Czy żałuję, że przeniosłam się do domu? Nie. Czy są rzeczy, których mi brakuje? Pewnie, że tak! Chociaż... po oczyszczeniu się z zalegającego gruzu materiałowo-sprzętowego wiele spośród najważniejszych dla mnie warunków przyjemnej pracy, których doświadczałam w pracowni, odnalazłam także w domu! 

Dla równowagi dodam czego mi teraz brakuje:
- wyjście z domu
Tego zdecydowanie najbardziej mi brakuje, dlatego staram się o to dbać i wychodzić codziennie na spacer, muszę sama w sobie znaleźć motywację, by się ruszyć. Idealnym bodźcem jest potrzeba odwiedzenia poczty - staram się wtedy zrobić baaaardzo okrężną trasę!
- brak możliwości zaproszenia do pracowni
Poruszanie się w strefie prywatnej powoduje, że brakuje mi miejsca, w które mogę zaprosić Klientów. Ze względów oczywistych nie chcę zapraszać ich do domu, dlatego mocno problematyczna stała się dla mnie sprawa odbiorów osobistych, podczas których Klienci wpadali często specjalnie po to, by zobaczyć pracownię. Mogli tu pooglądać materiały na półkach i przejrzeć/kupić gotowe wyroby. W domu nie ma na to miejsca.
- stół krojczy
Niestety nie mam na niego miejsca, moja praca przeniosła się na ogromną deskę do prasowania. 
- przestrzeń
Moja pracownia została porządnie zminimalizowana co ma swoje plusy, bo mam wszystko pod ręką, ale często muszę uważać, by przy tej ciasnocie nie strącić czegoś łokciem. Szyję siedząc na piłce, która też zajmuje sporo miejsca. Musiałam zadbać o masę dodatkowych szuflad, półek, ogromną szafę na materiały, aby to wszystko pomieścić - całość muszę mieć dobrze zorganizowaną, aby pamiętać, gdzie dokładnie czego szukać. W pracowni miałam wszystkie rzeczy widoczne, rozłożone na wierzchu. Nie wspominając już o tym, że podziwiam Męża, który zgodził się na te wszystkie rewolucje, pomógł mi w nich i razem ze mną z nimi dobrze funkcjonuje.
- muszę pamiętać o nakładaniu pokrowca na overlocka. 
To nowy nawyk, który wymusiła na mnie obecność kota. Zaniechanie tej czynności skutkowało już parę razy nocnym gonieniem Kitki, która uciekała z nitkami w pyszczku, rozciągając je przez całą długość mieszkania.


Często słyszałam "marzę o własnym sklepie-pracowni". Być może zabrzmi to obrazoburczo, ale ja nigdy o tym nie marzyłam. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę się utrzymywać z rękodzieła popukałabym się w głowę. Własny lokal z pracownią był naturalnym ciągiem zdarzeń, dostosowywaniem się do bieżącej sytuacji (nie mieszczę się w domu - muszę się przenieść gdzie indziej, znów mam za mało miejsca - potrzebuję czegoś większego). Pisząc tego posta zdałam sobie sprawę, że sporo rzeczy, które odbierałam jako minusy wynikały czysto z mojego charakteru i potrzeby elastycznej organizacji - nie każdy ma takie potrzeby jak ja. Snując wizje siebie w takim miejscu widzi się często tylko różowe kolory, ale taki układ ma też minusy, których na początku się nie przyjmuje do wiadomości. Jeśli masz pracownię w domu i marzysz o tym, by się przenieść - zastanów się dobrze, bo może tak naprawdę masz już wszystko czego potrzebujesz? Kluczem jest tak naprawdę wypracowanie tej delikatnej granicy między pracą a życiem poza pracą. Ja nie mam wszystkiego, czego potrzebuję, ale jestem przekonana, że jakikolwiek krok nie podejmę dalej - zawsze natrafię na jakieś ograniczenia i minusy. Czuję w środku, że pracownia w domu to też tylko moment przejściowy, ale trudno mi ocenić, co przyniesie czas. Jedno jest pewne: spróbowałam, nie żałuję. 

Na chwilę obecną myślę, że idealnym miejscem, w którym powinna się znaleźć pracownia to osobny pokój w domku, np. na poddaszu, najlepiej z osobnym wejściem. Najlepiej od strony ogródka. Najważniejszym kluczem dla zachowania równowagi wydaje mi się nadal moment przejścia z jednego świata w drugi, ale doceniam ich bliźniaczą lokalizację. I to, że nie musisz pędzić z miejsca na miejsce, by odebrać przesyłkę od kuriera, choćby w takich przypadkowych sytuacjach, kiedy nadawca pomyli Twoje adresy.


"Cokolwiek możesz zrobić lub marzysz o tym, że możesz, zacznij to robić. 
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, magię i siłę."

Johann Wolfgang Goethe


Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń związanych z wyobrażeniem idealnej pracowni lub doświadczeniami związanymi z Waszymi kreatywnymi kątami! Myślę, że te problemy mogą odnosić się nie tylko do szycia, ale do każdej twórczości. Jak myślicie? 

Joanka

PRACOWNIA W MIESZKANIU - jak sobie radzę z podziałem praca-dom

$
0
0
Kiedy 4 miesiące temu zapadła decyzja o przeniesieniu pracowni do mieszkania musieliśmy się uprać z pytaniem JAK? Większości osób, z którymi rozmawiałam wydawało się oczywiste, że skoro mamy 2-pokojowe gniazdko to w jednym pokoju będzie "dom", w drugim "pracownia". My postawiliśmy inaczej, kierując się tym w jaki sposób żyje się nam w domu wygodnie, a nie tym, jak od teraz powinniśmy zacząć funkcjonować.


ZWRÓĆ UWAGĘ NA ETAPY, OBSZARY W OBRĘBIE SWOJEJ PRACY - ZGRUPUJ JE I NIE ŁĄCZ W SPOSÓB NIEWYGODNY

Będąc szefem małej firmy rękodzielniczej jestem człowiekiem-ośmiornicą, wykonującym na raz sporo profesji: projektowanie, krojenie, szycie, pakowanie, wysyłka, księgowość, marketing, fotografowanie, zarządzanie sklepem, księgowość (pomijam sprzątanie). To wszystko wymaga sprzętu i miejsca. Wyobraź sobie teraz te czynności jako jeden wielki worek spraw, które trzeba logicznie połączyć w grupy. Jest kilka motywów łączących: nożyce, zeszyt, u mnie jest to... tryb on- i off-line. Doświadczenie nauczyło mnie, że mój podział jest prosty: jedną część zadań wykonuję przy biurku z laptopem/telefonem w ręce, drugą przy stole z maszyną (+ deska do prasowania). To dość normalna procedura, że w miejscu pracy masz wyznaczone stanowiska - tak też jest i u mnie, z tą różnicą, że tym razem postanowiłam te dwie grupy zadań od siebie odseparować, by być jeszcze bardziej efektywną. Dlatego postawiliśmy na inny układ niż wiele osób zakładało: pracownia w sypialni i biuro w pokoju. 

NIE PRACUJ W ŁÓŻKU!

Bo to niezdrowe, to wiemy. Podczas pracy powinniśmy się koncentrować w pełni na zadaniu i nie uda się nam to w miejscu, które mózg kojarzy z wypoczynkiem. Z tego powodu powinniśmy unikać nauki lub pracowniczych obowiązków w naszych pieleszach. Wyeliminowanie możliwości rozwalenia się z laptopem w łóżku mocno upraszcza sprawę, ale dlaczego uznałam, że wniesienie tam maszyn będzie OK? Odkąd wprowadziliśmy się do naszego mieszkania 3,5 roku temu ustaliliśmy wspólnie z Mężem zasadę: ZAKAZ WNOSZENIA LAPTOPA DO SYPIALNI i oboje się tego trzymamy. Dzięki temu jeśli robię coś przy laptopie to pracuję w zupełnym oderwaniu od łóżka, które po pracy pełni swoją normalną rolę, ale też od w oderwaniu od mediów. Przesunęliśmy łóżko w taki sposób, że stanowi odrębną przestrzeń, poza sferą maszyn. I mimo, że sąsiadują ze sobą to nie czuję się w nim jakbym nocowała w miejscu pracy - to osobny pokój w pokoju. To nasza baza i przystań off-line.

Takiego porządku staram się trzymać, podczas pracy panuje tu momentami chwilowy karambol, ale jest w pełni kontrolowany i codziennie sprzątany ;) 

OGRANICZENIE ROZPRASZACZY

Warto sobie zdać sprawę, co rozprasza Cię w pracy najbardziej. U mnie są to: włosy opadające na twarz, luźne rękawy i - przede wszystkim - telefon i laptop. O ile dwa pierwsze szybko można skorygować, tak dwie przeszkadzajki w postaci sprzętu wymagają taktycznego podejścia. Na szczęście zasada ZAKAZ WNOSZENIA LAPTOPA DO SYPIALNI mocno w nas wrosła i dzięki temu w naturalny sposób pozbawiłam się możliwości znoszenia laptopa do pracowni umieszczonej w sypialni. Swój telefon też zostawiam najczęściej na drugim końcu mieszkania i podchodzę do niego wyłącznie, kiedy dzwoni. Mam czystszą głowę. Zamiast wybijać się co kilka minut z rytmu, by sprawdzić (wiecie jakie to potrafi być odruchowe!) czy ktoś polubił moje zdjęcie, czy ktoś odpisał. Teraz robię to hurtem 2-3 razy w ciągu dnia, a nie za każdym plumknięciem telefonu. Argumentem jest też to, że nie chce mi się ruszyć tyłka i oderwać od szycia ;)

Zanim przeniosłam się do domu z pracownią miałam "część biurową" nieopodal maszyny. To skutkowało tym, że ilekroć szłam do toalety czy nalać wody do czajnika zahaczałam mimowolnie o laptop i nagle bach: mail do odpisania, jakiś komentarz, ktoś o coś pyta i ciach - znikałam na 10, 20 minut, godzinę, dwie. Dlatego tak ważne jest dla mnie odcinkowe odcięcie się od internetu. Nie miałam nawyku ignorowania, nawet przy wyciszonych dźwiękach.

W sypialni poza łóżkiem i szafą z ciuchami, które są słabymi rozpraszaczami, mogę się skupić.  W pracowni skupiam się na szyciu, a sprawami internetowo-sklepowo-mailowymi zajmuję się w pokoju, gdzie mam rozłożone stanowisko papierologiczne, w którym króluje laptop. Tu też mam zmagazynowane produkty i tutaj pakuję je do wysyłki. Przez lata wypracowałam sobie mocną dbałość o granicę praca-dom, więc nawet przecedzenie jej przez warunki domowe nie spowodowało zmian, ale muszę się pilnować. W moim przypadku bardziej sprawdził się nie podział na miejsce "do pracy" i "miejsce do życia", ale pracę "związaną z mediami" i "czysto rzemieślniczą", odciętą od internetu i sygnałów z telefonu. 

moje "biuro"
Ach! Zapomniałam o domowych rozpraszaczach, które na mnie czyhają! Wędrując po mieszkaniu natrafiam na miliony spraw, które mogłyby mnie wybić ze skupienia: brudne naczynia, wysypujące się pranie, okno usyfione, żwirek rozsypany przez kota, kibel wołający o pomstę do nieba! Olewam to - jestem w pracy, zajmę się tym PO PRACY. Chyba, że bardzo mocno potrzebuję odskoczni, zresetowania w celu odświeżenia myśli to chętnie łapię za gąbkę i szoruję gary, ale tylko pod warunkiem, że sama tego chcę, a nie dlatego, że muszę, bo.... (wpisz argument). 

Mam to szczęście, że kiedy wyeliminuję rozpraszacze jestem w stanie się skupić do tego stopnia, że potrafię nie słyszeć Męża, kiedy do mnie mówi. Co gorsza, ja mu nawet odpowiadam, z czymś się zgadzam i dzieje się to totalnie poza moją świadomością! Kiedy pracuję, pracuję na maxa, w samotności z własną głową. 

W PRACY PRACUJĘ

Wstaję z łóżka, ogarniam się i rozpoczynam pracę. Zaczynam od kubka kawy, yerby, herbaty, soku - czegoś na co mam mocną ochotę i siadam z kartką i długopisem, by zaplanować dzień. Tu startuję. Nie ma mowy o siedzeniu na gaciach, kawkowaniu z koleżankami, bieganiu w ciągu pracy po mąkę, bo się skończyła, o domowym śmiganiu w szlafroku - ja tak nie umiem i przyznam, że nie wiem jak osoby pracujące w domu potrafią balansować na linii domowego komfortu z pracą na luzie. Po włączeniu trybu "praca" pracuję, dbam o wyraźne odcięcie, bo wiem, że tylko dbałość o tą granicę i samodyscyplina pozwala mi na maksymalną efektywność. Później praca przechodzi w głowie w tryb OFF i zajmuję się sobą, domem i najbliższymi. Jeśli trafiam na dzień, który jak mur nie pozwala mi jakkolowiek iść do przodu z pracą to skupiam się na czymś innym (spacer, obowiązki domowe), stroję strunę i wracam do roboty.  

PÓŁKI, PÓŁKI, DUŻO PÓŁEK!

Czasami myślę, że ciągoty w stronę zagraconych pomieszczeń, przestrzeni, w której panuje duża ilość małych rzeczy z duszą, ratują mnie w sytuacji posiadania pracowni i nie karzą czuć się źle, kiedy dookoła panuje chaos. Bliżej mi do nieposprzątanego skansenu, niż minimalistycznego wnętrza. Upchnięcie pracowni 33m2 w mieszkaniu 50m2 było porządnym wyzwaniem, ale uszczuplenie zapasów (o którym wspominałam opowiadając o plusach i minusach własnej pracowni) pokazało, że po pierwsze - można w ogóle dopuścić myśl, że zasoby można uszczuplić, bo część naprawdę niepotrzebnie się kurzy, i dwa - że się da to zrobić! Reorganizacja mieszkania wymagała uzbrojenia ścian w masę półek i dodatkową ogromna szafę. Staraliśmy się działać po kosztach, ale na tyle, by efekt grał z naszą estetyką. A że oboje lubimy pozwalane półki, więc wszystko gra!


- - - - ✂️- - - -

Początkowo kwestia zorganizowania zaawansowanej pracowni w mieszkaniu wydała mi się szaleńczym pomysłem, ale jak chichot losu pokazał - teraz zastanawiam się dlaczego nie doszłam do tego wniosku wcześniej! Rozdzielenie zakresów pracy w obrębie szycia i "spraw biurowych" (zarządzanie sklepem internetowym, kontakt z Klientami, pakowanie, wysyłka) zdaje egzamin i cieszę się, że rozgraniczyłam je na dwa dwa pokoje, a nie podział naszych kątów na część do pracy i część do mieszkania. Reorganizacja wyszła nam na plus - wszystko w domu ma swoje przypisane miejsce (wcześniej mieliśmy z tym kłopot), sprzątamy regularniej, bo mieszkanie potrafi się szybko wymknąć spod kontroli, jeśli bałagan trwa dłużej niż 2 dni. Możliwość pracy w różnych punktach losowo, skupiając się na działaniu off-line i on-line, jest w moim wypadku fantastyczna - nie siedzę na jednym przypisanym krześle, wciąż kursuję po domu. Zwykle spotykałam się z sytuacją, że osoby skupiają w jednym miejscu wszystkie czynności, ale wiecie, że jestem uparciuchem. Gdybym władała większym metrażem podeszlibyśmy do sprawy na pewno inaczej, ale ten układ wydaje mi się na chwilę obecną najbardziej sensowny i najbardziej efektywny. I puenta wydaje mi się jedna: ta sytuacja nauczyła mnie jeszcze większej dyscypliny, pozwoliła docenić co mam, jak umiem funkcjonować i co najważniejsze - że nie warto poruszać się utartymi schematami, tylko działać zgodnie z sobą.

Co nie zmienia faktu, że nadal marzę o domu z ogródkiem!

Jak to wygląda u Was? W jaki sposób zakreślacie podziały we własnych pracowniczych i domowych kątach? 

Pozdrowienia,
Joanka

EPILOG. 10 lat później.

$
0
0


Zwlekałam z tym wpisem długo, ale to chyba tylko dlatego, że gdzieś w głębi nie chciałam zakończyć tego rozdziału. Ale nadszedł czas, by ostatecznie pożegnać się z tym miejscem.

Dokładnie 10 lat temu, na przełomie lutego i marca uszyłam swoją pierwszą torbę. Poprosiłam Mamę, aby pokazała mi jak działa jej maszyna (stara poczciwa Arka Radom, część jej pamięci!). Skradziono mi torbę i zmęczona szukaniem porządnej torby postanowiłam sama spróbować swoich sił w szyciu. Przez świeżo zaszczepionego bakcyla porządnie zaniedbałam pisanie licencjatu! Nieco ponad rok później założyłam bloga - odtąd w tym miejscu mogliście śledzić moje pomysły na przeróbki, częstować się tutaj tutorialami (część z nich bym stanowczo poprawiła! np. te spodenki ze zbyt małym podkrojem na tyłku). Przygotowałam dla Was serię postów do nauki - Kurs Szyciaczeka na Was! Mogliście towarzyszyć mi w cyklu Po co to kupiłam?!, który był skuteczną walką z chomikowanymi przez lata rzeczami do szycia i przeróbkami na "wieczne potem". To tutaj pochwaliłam się pierwszą nerką, która nieplanowanie stała się zaczątkiem firmy rok później. To Wy kochani Czytelnicy byliście pierwszymi odbiorcami, komentatorami moich produktów jeszcze przed Facebookiem, na dłuuugo przed Instagramem, na którym działam głównie obecnie. Kawał historii!

Rok 2019 przebiegał u mnie pod hasłem "nie kupię ubrań w sieciówkach". Nie afiszowałam się specjalnie z tym postanowieniem, nie było to dla mnie drastyczne posunięcie. Zabezpieczyłam się budżetem wysokości 100 zł na zakup ewentualnych dodatków krawieckich potrzebnych do szycia. Zgadniecie ile wydałam z tej puli przez cały rok? Aż sama nie wierzę: 7 zł. Siedem polskich złotych.

W rezultacie okazało się, że wielu "tak bardzo przecież potrzebnych" nowych rzeczy nie szyłam, bo.. nie musiałam! Sytuacja zmusiła mnie wyłącznie do uszycia żakietu. Po którymś z rzędu spotkaniu, gdzie nie czułam się komfortowo w "zwykłych" ubraniach po prostu usiadłam i skończyłam żakiet, który czekał na wykończenie... rok! Przez ten okres uszyłam kilka rzeczy, na które miałam ogromną ochotę (np. wymiana gaci na wyłącznie bawełniane, uszyłam kilka sztuk), ale doszło do mnie, że ubrań mam wystarczającą ilość i nie potrzebuję więcej. Moja szafa szczęśliwie nie pęka szwach. Inaczej rzecz się tyczy półki z rzeczami do przeróbki, które sukcesywnie przerabiam zastępując zużytą odzież - tych mam sporo (np. mam w kolejce 3 szare koszulki w takim kolorze i kroju, jaki lubię - wiem, że nie będę ich już szukać w sklepie przez najbliższe kilka lat).

W styczniu 2020 r. kupiłam po raz pierwszy po 13 m-cach ubranie - spodnie z lumpeksu za 5,5 zł w boskim kolorze ciemnych iglaków, przerywając w ten sposób swoje założenia, które się rozciągnęły w czasie.

Wprawne oko bez problemu pozna na których trzech półkach leżą ubrania, które nosimy w dwójkę z Mężem, a na których są te do przeróbki lub uszycia.  

Szycie nauczyło mnie szalenie dużo: od zachłyśnięcia tym, że mogę wszystko do zrozumienia co lubię, co jest potrzebne, co mi służy, w czym dobrze wyglądam i świetnie się czuję. Nic nie nauczyło mnie tyle o krojach, konstrukcji i materiałach, co analiza i prucie gotowych ubrań i dodatków. I własne eksperymenty. Dzięki tej umiejętności szanuję pracę ludzkich rąk, a każda tkanina i ubranie jest dla mnie szalenie cenne, bo wiem, jakie procesy stoją za ich produkcją. Wyrzucenie ich jest dla mnie równoznaczne z wyrzuceniem bułki ze sklepu, której zwykłość zawiera masę historii i procesów.

10 lat to kawał czasu, a zwieńczeniem go jest stworzenie nowej linii, która ruszy za miesiąc w moim sklepie (podlinkuję tu jak ruszy!). Chwilowo czeka jeszcze na wykrystalizowanie nazwy, ale zdradzę, że będzie się opierać na maksymalnym recyklingu. Jest ona podsumowaniem moich doświadczeń związanych z szyciem, wiarą w szczerość (transparentność) i przemyśleniami na temat ekologii. Idea recyklingu jest mi bliska od pierwszej uszytej rzeczy i pierwszego posta: tej torby z fartucha. Cieszę się że na przestrzeni tych lat wzrosło docenienie lumpeksów i zrozumienie wykorzystywania rzeczy/materiałów z drugiej ręki. Że nie trąci to, jak kiedyś meszkiem i biedą/skąpstwem, że może być w końcu przejawem mądrej kreatywności. Że moje przekonanie, że ubranie, zasłona, obrus są tak naprawdę chwilowym kształtem tkaniny, która może żyć dalej poza ustaloną przez producenta funkcją - stało się bardzo potrzebnym, ekologicznym nurtem i postawą.

Dzisiejszy wpis to tylko zamknięcie rozdziału, nie książki. Zostawię tego bloga jako zapis mojego twórczego rozwoju na pamiątkę dla siebie i - mam nadzieję - inspirację dla Was! Dziękuję za Waszą obecność! Ona była główną motywacją do działania i bez Was nie doszłabym do miejsca, w którym jestem teraz.

Już teraz zapraszam Was do śledzenia moich dalszych poczynań! Nowa linia recyklingowa "X" wykiełkuje pod koniec marca w sklepie i zapoczątkuje nowy rozdział w mojej twórczości. Znajdziecie w niej wiele wartości przewijających się przez całą historię bloga, niezmiennie tkwiących od początku we mnie :)



Śledźcie mnie!
Najczęściej jestem obecnie na INSTAGRAMIE.
Aby nie przegapić nic w sklepie - zapiszcie się na newsletter: O TUTAJ!

Na Facebooku - mniej mnie, ale jestem.
Tu nie planuję być.



Wasza niezmiennie zakochana w naturze i niezmiennie kombinująca,
zmienna Joanka.

Viewing all 190 articles
Browse latest View live